Piątek zaskakuje nas niezłą pogodą. Spodziewaliśmy się deszczu, tym czasem chmury zeszły dużo niżej i wkrótce przez okno schroniska zaczęły wpadać promienie słoneczne. W obecnej sytuacji postanowiliśmy przejść przez Rohatkę i Polski Grzebień do Doliny Wielickiej.
Ze schroniska wyruszyliśmy wraz z większą ilością turystów niż w poprzednich dniach. My już troszkę markotni, bo to był ostatni dzień naszej obecnej tatrzańskiej przygody. Z drugiej jednak strony liczyliśmy się z koniecznością bezpośredniego zejścia na dół ze względu na deszcz. Tak więc trochę pocieszeni jednak zaistniałą sytuacją znowu znajdujemy się w skale na podejściu pod Rohatkę. Za nami natomiast kłębią się w dole olbrzymie masywy śnieżnobiałych chmur.
Na przełęczy robi się trochę ciasno, a ta sama w sobie jest dość wąska i większa ilość ludzi się tam po prostu nie mieści. Skłania to nas do szybkiego zejścia. Tu też pokonujemy ostatnie większe trudności. Odcinek ten jest krótki ale trzeba uważać. Do wyboru są dwa warianty, po klamrach albo po łańcuchach. Jako, że dwa miesiące wcześniej szedłem po klamrach teraz wybieramy ten drugi wariant. Szczególnie interesujące jest jedno przejście w poprzek skały pozbawionej niemal całkowicie jakiegokolwiek stopnia. Bez łańcucha byłoby tu naprawdę ciężko, jeśli w ogóle byłoby to wykonalne dla przeciętnego turysty.
Chwilę później jesteśmy już niżej, grupka towarzyszących nam osób utknęła na dłuższą chwilę na wspomnianym łańcuchowym odcinku. Pogoda w dalszym ciągu jest jeszcze niezła, choć widzimy że chmury to kwestia czasu. Szybko idziemy w stronę Polskiego Grzebienia, tam najpierw pusto, później dołącza trochę osób to z jednej to z drugiej strony przełęczy. Tutaj też dowiadujemy się telefonicznie, że z pewnych względów musimy szybko zejść na dół.
Krajobraz i tak się zasnuwa, chmury znowu są wszechobecne. Opuszczamy przełęcz przy pomocy kilku łańcuchów, choć te są bez porównania prostsze niż te pod Rohatką. Szybkim krokiem przemierzamy Dolinę Wielicką, choć w jednym momencie nagle stajemy. To spora kozica wyskakuje tuż przed nami. Wyciągamy aparat i nawet nie musimy używać wielkiego zbliżenia, w dole natomiast widzę czmychającego pod kamień świstaka.
Mijamy Długi Staw, wchodzimy do Wielickiego Ogrodu, tutaj już wygodnie ułożona ścieżka troszkę psuje poczucie dzikości tej doliny. Jeszcze bardziej jednak psuje go nam widok Śląskiego Domu - chyba największego z budynków schronisk czy też właściwie hoteli górskich w Tatrach. Parking zajęty licznymi samochodami na niecałych 1700 metrach po prostu nie współgra z krajobrazem. Tak to już jednak tutaj jest...
Przy Śląskim Domu nie zatrzymujemy się niemal w ogóle. Idziemy dalej i to dalej bardzo szybko w stronę Starego Smokowca. Zagłębiamy się w wysoką kosodrzewinę, później w las. Jakoś tak dziwnie po pięciu dniach tam na górze wracać do życia na nizinach, ale cóż będą kolejne, a jeśli będą choć w połowie udane tak jak obecny wyjazd to i tak będzie nieźle :-)
Powyższe zdjęcia są chronione prawem autorskim. Ich publikowanie, kopiowanie,
przetwarzanie oraz wykorzystanie bez wiedzy i zgody autora jest zabronione.