Kolejny dzień wita nas dobrą pogodą. Rześkie powietrze nad Łomnickim Stawem daje poczucie przyjemnego górskiego chłodu. Niebo zdaje się być bezchmurne, w związku z czym słońce niebawem oświetla mocno całą okolicę. Początek dnia zapowiada się dla nas odmiennie niż ostatnio. Schodzimy na dół. Plan jest taki aby uzupełnić trochę nasze zapasy żywności, a także picia po bardziej przystępnych cenach niż w wysokogórskich schroniskach. Schodzimy więc do Tatrzańskiej Łomnicy.
Właśnie to zejście to chyba najmniej ciekawy punkt całej naszej obecnej wyprawy. Przebieg szlaku pokrywa się z prowadzonymi tutaj na szeroką skalę przygotowaniami pod planowany nowy stok narciarski. Dla kogoś kto chodzi po górach, szanuje przyrodę widok jest naprawdę straszny. Powycinane całe łany kosodrzewiny, trochę niżej powycinane drzewa, wszystko zjeżdżone przez maszyny do prac ziemnych, koparki na szlaku. W takich warunkach naprawdę ciężko jest o odpowiednie przeżywanie górskich klimatów.
Na dole jesteśmy dość szybko, a przerwy jakie mieliśmy były spowodowane jedynie kilkoma krótkimi postojami aby sfotografować to, co tu się wyrabiało z przyrodą. W zimie pewnie będzie to już ładniej wyglądać. Śnieg wszystko przykryje, a narciarze będą tu mieli świetne warunki do zjazdu. Obecnie to jednak wygląda strasznie paskudnie.
W Tatrzańskiej Łomnicy nie spieszymy się zbytnio, robimy zakupy, a także idziemy na jakieś ciepłe śniadanie. Następnie elektriczką przejeżdżamy do Starego Smokowca, skąd wyruszamy na szlak w stronę Schroniska Tery'ego.
Ścieżka na pierwszym odcinku okazuje się być zamknięta ze względu na prace ze zrywką drzewa, musimy więc podążać drogą asfaltową. I tak też dochodzimy na Hrebienok. Chmur jakby trochę przybywa, ale w mniejszym stopniu niż wczoraj. Ciągle obawiamy się tego, że powtórzy się historia dnia wczorajszego, czyli zasnucia chmurami wyższych partii gór wraz z upływem dnia.
Udajemy się wzdłuż Wodospadów Zimnej Wody i szybkim krokiem dochodzimy do Rainerovej Chaty. Obecnie bufetu czynnego w lecie, dawniej schroniska i to w dodatku pierwszego powstałego w Tatrach. Dalsza część drogi to powrót na Tatrzańską Magistralę i kontynuowanie podejścia, najpierw do Schroniska Zamkowskiego, a później Tery'ego. Tutaj znikają też tymczasowo nasze obawy związane z chmurami, rozpogadza się, robi się słonecznie i ciepło.
W schronisku kupujemy nocleg, zostawiamy znaczącą część naszych rzeczy i chwilę później podążamy za znakami żółtymi i zielonymi w stronę Lodowej Przełęczy. Popołudnie daje znać o sobie, szlak w większości jest poprowadzony zacienionymi miejscami, a ludzi jest dosłownie kilku, których w dodatku zostawiamy na rozstaju przed Lodowym Stawem.
Z oddali widzimy też drewniane progi, którymi słowackie służby parku "wyremontowały" szlak na Lodową Przełęcz, słynący z niezwykle niedogodnego podejścia po bardzo łatwo obsuwających się piargach. Im bliżej przełęczy tym robi się coraz zimniej, ubieramy polar i kurtkę, a na domiar złego słońce chowa się za chmurami płynącymi od strony Doliny Jaworowej.
Na przełęczy małe rozczarowanie. Mur Jaworowych pogrążony jest w chmurach, Ostry Szczyt jedynie chwilami ukazuje się, aby po chwili ponownie wpaść w płynącą szarzyznę. Nasz wzrok kieruje się jednak głównie na północ, a więc ku Lodowej Kopie (2605 m), ta częściej niż szczyty po drugiej stronie doliny się nam odsłania. Wahamy się jednak dużej, ale ten ostatni argument nas przekonuje do decyzji, idziemy dalej, najwyżej zawrócimy.
Najpierw granią, później żlebem zdobywamy wysokość, co chwila też uważnie obserwujemy szlak aby wybrać jak najprostszy wariant podejścia. Chwilami jest to mocno zawikłane, kilka razy robimy krótkie wypady aby sprawdzić czy obrana przez nas droga jest w dalszej jej części dla nas do przejścia.
Oglądam się do tyłu, widzę już sporą ilość podejścia jaką za sobą zostawiliśmy. Teraz w pobliżu grani staramy się wyszukać jak najprostszego wariantu aby ją osiągnąć. Tak też osiągamy Małą Lodową Kopę. Otwierają się olbrzymie przepaście na stronę Doliny Pięciu Stawów Spiskich, po drugiej stronie zbyt wiele nie widzimy ze względu na znajdujące się tam chmury.
W tej samej chwili niemalże słyszymy jakby grzmot? Trochę przestraszeni, gdyż miejsce zdecydowanie nie jest odpowiednie do tego aby spotkać się z burzą, słyszymy jeszcze po chwili parę kolejnych. Widoczność trochę się poprawia, w oddali widzimy ciemniejsze chmury jakby nad Tatrami Niżnimi - oby skończyło się to tylko na tym.
Pozostaje nam jeszcze przejście eksponowaną granią przez Lodowy Karbik na Lodową Kopę i wkrótce stajemy na jej szczycie. Grzmoty ustają, chmury chwilami się przerzedzają, choć dno Doliny Jaworowej ciągle jest zasłonięte. Spore wrażenie robi grań pomiędzy Lodowym a Lodową Kopą. Zresztą wszystko dookoła robi spore wrażenie. Oczywiście robimy pamiątkowe zdjęcia, na wysokości 2605 m, co jest dla nas rekordową wysokością jeśli chodzi o Tatry.
Chwilami ponad chmurami, chwilami w chmurach, pełni wyczekiwania z aparatem że może odsłoni się trochę więcej krajobrazu niż do tej pory. A nie wspomniałem jeszcze o widmie brockenu, które ukazało nam się chwilę wcześniej na grani, niezwykle wyraźne dzisiaj, pozostaje na długo w naszej pamięci.
Pomimo chęci dłuższego pobytu w tak niezwykłym miejscu musimy się zbierać. Za półtorej godziny zrobi się ciemno a nas czeka jeszcze sporo zejścia w trudniejszym terenie. Opuszczamy więc magiczną granicę 2600 metrów i schodzimy, chwilami ponownie pojawiają się dylematy nad wyborem trasy, wszystko jednak przebiega zgodnie z planem i bezpiecznie. No może poza jednym głazem, który chciał ze mną wyjechać po tym jak całym ciężarem ciała na nim stanąłem. Na szczęście udało mi się szybko przeskoczyć w inne miejsce, a przygody w zejściu na tym się zakończyły, jeśli nie liczyć jednej zaciekawionej kozicy napotkanej na naszej drodze.
W pobliżu Lodowej Przełęczy robimy sobie dłuższy postój. Teraz chmury zrobiły się rzadsze, odsłoniły większość szczytów, a słońce przebijające się promieniami przez te cienkie warstwy nadały całej okolicy niezwykłych ciepłych, popołudniowych barw, a dodatkowo zaznaczyły surowość tutejszej wysokogórskiej okolicy.
Pozostało nam jeszcze zejście nad Lodowy Staw, a to jest położone w głębokim półmroku. Na pierwszym odcinku, jeszcze nie odremontowanym uwidoczniło się i przypomniało o swoich piarżystych przypadłościach. Tak więc, po osiągnięciu pierwszych drewnianych progów trochę odetchnąłem, teraz pozostały odcinek drogi pozbawiony był już trudności.
Zapadające ciemności spowodowały, że założyliśmy czołówki. Przy takim świetle rozpoczęliśmy zejście do Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Tam na jej dnie, udało się natrafić na świetnie odbijające się światło księżyca w tafli stawu, będącego jednocześnie na tle odległej słowackiej miejscowości znajdującej się sporo ponad kilometr poniżej nas.
Próg Schroniska Tery'ego przekroczyliśmy pewnie gdzieś po 20.00. Od razu dał się zauważyć olbrzymi spokój. W całym schronisku nocowało łącznie z nami sześć osób, cicha muzyka z głośników nadawała swoisty klimat temu miejscu, a piwko zakupione na miejscu pozwoliło cieszyć się chwilą i minionym bardzo udanym dniem.