!!! Forum !!!
FORUM GÓRSKI ŚWIAT
Koniecznie zobacz!


Menu główne
Strona główna
Bezpieczeństwo w górach
Co nowego
Co wziąć na szlak?
Galeria zdjęć
Górskie korony
Partnerzy serwisu
Relacje wybrane z forum
Relacje z gór świata
Tapety
Zdjęcie miesiąca


Tatry
Informacje ogólne
Schroniska w Tatrach
Szlaki tatrzańskie


Inne góry w Polsce
Beskid Sądecki
Beskid Wyspowy
Beskid Żywiecki
Bieszczady
Gorce
Okolice Krosna
Pieniny


------------------------------------

Ostatnia aktualizacja:
27.03.2011

Najlepsze górskie strony




Tatra Expedition January 2008

Wybierz dzień wyprawy





Tatra Expedition January 2008 - dzień 4 z 5

Hala Ornak - Polana na Stołach - Kiry - Kuźnice - Dolina Jaworzynki - Murowaniec

Huk wiatru. Otwieram oczy, jest jeszcze dookoła całkiem ciemno. Patrzę na zegarek, druga godzina. Nieciekawie. Jak się nic nie zmieni będzie problem ze zrealizowaniem naszego dzisiejszego planu. Zasypiam...

5.30 dzwoni budzik. Zrywamy się, pakujemy, szybkie śniadanie. Nocny wiatr jakby trochę ucichł, ale wciąż słychać jak szamoce się w ciągłej walce z wierzchołkami okolicznych drzew. Obecnie jesteśmy w dolinie. Tutaj nie jest on przeszkodą. Ale wyżej? Może jednak ucichnie...

Wychodzimy przed budynek schroniska. Jednak mocno wieje... Jeszcze trochę zaspani, przy świetle czołówek zakładamy raki. Wstajemy. Czas iść. Mijamy kolejne zakręty, mostki, aż przy chyba trzecim z kolei napotykamy na przeszkodę. Nocny wiatr łamiąc drzewo całkiem skutecznie zatarasował nam dalszą drogę. Przedzieramy się pomiędzy jego gałęziami... chyba ciężko będzie dziś z tym Kominiarskim myślę sobie po cichu.

Niebo zaczyna blednąć. Wyłączam czołówkę. Znajomy szlak sprowadza nas coraz to niżej, wzdłuż Kościeliskiego Potoku, poprzez Halę Pisaną, aż po niebieskie odgałęzienie szlaku w lewo. Tutaj chwila postoju, siadamy, jakaś drobna przekąska i wkraczamy na ścieżkę. Dość szybko zdobywamy wysokość. Dość szybko też się przekonujemy, że Polana na Stołach to pewnie najwięcej co możemy zrobić w obecnych warunkach.

Patrzę do góry. Korony drzew niczym w formacji tanecznej w jeden rytm wirują po bardzo regularnych ale i jednocześnie bardzo sporych okręgach. Patrząc dłużej zaczynam mieć wrażenie zawrotu głowy. W oddali za nami słychać dźwięk łamanego drzewa. Lepiej idźmy stąd. Dziś nawet w lesie nie jest bezpiecznie.

Świst wiatru staje się coraz głośniejszy. Widzę już pierwszą polankę, która jest zwiastunem pobliskiej Polany na Stołach. Nastawiony na olbrzymie podmuchy ostrożnie wkraczam na jej teren. O dziwo nie jest źle. Wieje, ale nie tak jak się spodziewałem. Wiem jednak, że to tylko złudzenie. Dmucha jak diabli, tylko widocznie tutaj ukształtowanie terenu, a także zalesienie musi wpływać na wrażenie pozornego spokoju. Ponownie wchodzę między drzewa.

Kiedy mijam ostatnią przed właściwą polaną granicę lasu, widzę Anettę która w niesamowicie zaciętym pojedynku zmaga się ze wściekle szalejącym tutaj wiatrem. Przy silniejszych podmuchach można zapomnieć o zrobieniu kroku do przodu. Pozostaje wykorzystywać te luki, kiedy to pomiędzy swoimi atakami cichnie na chwilę, jedynie hucząc gdzieś w okolicy, zbierając nowe siły na nowy atak. Mijają kolejne sekundy, minuty, a my w niesamowicie ślimaczym tempie zbliżamy się do stojących tutaj szałasów. Wreszcie jesteśmy. Wchodzimy do środka.

Krótka narada. Kominiarski oczywiście odpada. Ten plan byłby już na samym początku skazany na niepowodzenie. Natomiast we trójkę: ja, Sylwek i Paaulo idziemy w górną część polany. Tam i z powrotem. Pomimo możliwości zostawienia plecaków tutaj bierzemy je ze sobą. Będą nas dociążały w dalszej walce z naszym wietrznym przeciwnikiem. Pierwszy wychodzi Sylwek. Zanim staje dobrze na nogach zrywa się silny podmuch i zwiewa nam Sylwka trochę poniżej. Patrzymy w dół. Widzimy go. Za chwilę będzie pewnie znowu przy szałasie. Ciekawie się zapowiada. Wychodzimy i my.

Kilka kroków do przodu, ale między nimi też i parę do tyłu. To niesamowite. Jeśli ten wiatr ma taką siłę tutaj to co musi być wyżej? Paaulo z Sylwkiem trochę mnie wyprzedzają. Dochodzę do górnej granicy polany. Próbuję przecisnąć się z plecakiem poniżej barierki tutaj stojącej. Zaklinowałem się... Próbuję coś zmienić, w końcu się udaje. Ale moich współtowarzyszy już nie widzę. Podchodzę troszkę dalej. Zagłębiam się w las. Ślady zaczynają mocno kluczyć pomiędzy gęsto rosnącymi tutaj drzewami. Widzę prześwit trochę powyżej. To będzie mój cel. Robię fotki i wracam na dół.

15 minut później jestem już w szałasie. Jak się okazuje wróciłem sam. Nawiązujemy łączność telefoniczną z pozostałą dwójką. Mamy się spotkać wszyscy na dole, więc nie czekając na nich rozpoczynamy zejście. Idę pierwszy. Nagle dostaję podmuch w plecy. Jakby popchnięty niewidzialną ręką, rozpędzony biegnę w dół w rakach przez polanę. Myślami wyczekuję tylko momentu kiedy niosący mnie do przodu wiatr wreszcie trochę przycichnie. Nareszcie. Jest trochę spokojniej. Przynajmniej na parę sekund, ale to wystarcza aby wyhamować. Odwracam się. Dość znacznie oddalony ode mnie Fazik widzę, że się znacząco uśmiecha. Wcale mu się nie dziwię, ciekawie musiałem wyglądać...

W lesie zdejmujemy raki. Tu nie są już potrzebne. Szybkim marszem schodzimy na dno Doliny Kościeliska. Po drodze mijamy traktor, którym służby porządkowe już teraz zaczynają zwozić zwalone podczas wichury drzewa. Przy ławeczkach czekamy na resztę. Kiedy jesteśmy już znowu razem schodzimy do Kir. Najbliższe godziny to przejazd do Zakopanego, obiad, zakupy a później dojazd do Kuźnic.

Ta kilkugodzinna przerwa pozwala nam nabrać trochę sił, ale i nadziei co do lepszego jutra. Dzisiejsze wyjście do góry zakończyło się niestety dość szybkim odwrotem. Do zmroku pozostaje nam około godziny. Wybieramy wariant Doliny Jaworzynki. Już po kilku minutach widać, że znajdujemy się bliżej Tatr Wysokich. Więcej śniegu i inne krajobrazy. A może też dodatkowo świadomość tego, co znajduje się niedaleko nas i trochę wyżej. Każdy z nas wie przecież jak niesamowicie piękne, ale także i groźne rejony Tatr mamy przed sobą.

Najpierw długim dnem doliny, później ścieżką stromo wznoszącą się do góry zdobywamy wysokość. Ponownie jesteśmy ponad Zakopanem. Ponownie oddalamy się od cywilizacji do której wróciliśmy tylko na chwilę. Szlak jest pusty. Spotykamy tylko jedną osobę. Ponownie wkraczamy w rejon przygody wysokogórskiej dla której to właśnie tutaj wszyscy się spotkaliśmy i jesteśmy.

W rejonie Karczmiska zaczyna się ściemniać. Troszkę wcześniej, poniżej, osłonięci grzbietem przed szalejącą wichurą robimy ostatni przystanek. Nie mamy żadnych wątpliwości. Najbliższe pół godziny to będzie walka z wiatrem, który musimy pokonać chcąc dotrzeć do naszego celu, do schroniska.

Jesteśmy już za przełęczą. Pierwsze kroki zaświecają w moim umyśle jakby światełko nadziei, że wiatr ograniczony z prawej strony niewielkim zboczem, nie będzie docierał na szlak z pełną siłą. Jednak to tylko złudzenie. Parę minut później przy niezbyt intensywnych opadach śniegu, niczym na Hali na Stołach walczę o zrobienie każdego kroku. Jest jednak pewna różnica. Tam mogłem zawrócić w każdej chwili aby zejść niżej. Tam i tak mieliśmy wracać na dół. Tutaj musimy iść do przodu, do miejsca naszego noclegu. Jest trochę ekstremalnie, ale to kolejny atut dodający zimowym wycieczkom górskim tego niezapomnianego klimatu. Czynnik, który wpływa na nasze wspomnienia później, ożywiając je i czyniąc je niezapomnianymi...

Na razie jednak walczymy z wiatrem. Idąc pierwszy pomimo niezłej znajomości szlaku wyszukuję w świetle czołówki kolejne tyczki. Staram się nie patrzeć jednak za długo do przodu. Schylam głowę, tak jest lepiej i trochę cieplej. Widzę już początek zejścia na halę. Tam pomiędzy drzewami musi być spokojniej i tak jest w rzeczywistości. Pierwszy zakręt i już widać światełko schroniska. Niezwykły czas, niezwykłe miejsce. Przed chwilą mogliśmy się zmierzyć z siłami natury. Nie pierwszy raz mam takie przewrotne wrażenie, że im trudniej się idzie, wkładając co raz to większy wysiłek w każdy krok, to odczuwam z tego tytułu coraz to większą satysfakcję. Każdy z nas na co dzień stara się osiągać z reguły wszystko jak najmniejszym nakładem sił. Tutaj jest inaczej, ale to są góry. Wysokie góry, a na dodatek zima, śnieg, mróz, wiatr...

Przy betlejemce - pierwszym budynku na hali, odbijam trochę w lewo. Zbaczam z nieco przedeptanej ścieżki, ale wiem że tędy będzie krócej. Światło z budynków oświetla w niewielkim stopniu gładką połać śniegu który teraz przemierzamy. Ostatnie zejście i już schronisko. Czas usiąść, zdjąć raki i wejść do środka. Przez szyby widzimy ludzi, którzy ze spokojem siedzą przy ławach pijąc złociste piwo w cieple, pośród szalejącego żywiołu na 1500 metrach...





Zdjęcia z wyprawy






















































Powyższe zdjęcia są chronione prawem autorskim. Ich publikowanie, kopiowanie,
przetwarzanie oraz wykorzystanie bez wiedzy i zgody autora jest zabronione.



Serwis Górski Świat - Copyright © Bartłomiej Pedryc 2003-2014.
Wszelkie prawa zastrzeżone.