------------------------------------
Ostatnia aktualizacja: 27.03.2011
Najlepsze górskie strony
|
13 styczeń, Siwa Polana w Dolinie Chochołowskiej. Sześć osób poprawiając plecaki, sprawdzając czy cały bagaż jest w należytym porządku właśnie rozpoczyna kilkudniową wyprawę, dość hucznie nazwaną Tatra Expedition January 2008. Te sześć osób to Forumowicze serwisu internetowego Górski Świat. Anetta, KasiaA, Pablo, Rycho, Sylwester i ja, czyli Pedro.
Napełnieni optymizmem, myślami będący już w wyższych partiach gór, rozpoczynamy swoją wędrówkę. Najpierw dość płaską polaną, następnie delikatnie wiodącą do góry ścieżką, pozwalającą nabrać wysokości i zagłębiającą nas pomiędzy pierwsze okalające dolinę po bokach grzbiety tatrzańskie...
Turystów prawie że nie ma. Pomimo niedzieli spotykamy jedynie pojedyncze osoby. Ale to dobrze. Wcale nie zależy nam na tłumach. Głośno rozmyślamy jednak na inne tematy. Napotkana tutaj sytuacja pogodowa zmusza nas do refleksji...
Wiatr i zadymka śnieżna wciskająca w oczy z wielką siłą płatki białego puchu. Widoczność sięgająca kilkudziesięciu metrów. Zimno i doskwierający mróz, powodujący nawet pośród silnych podmuchów skrzypienie świeżo spadłego śniegu pod butami. Nie, to nie obecne warunki. Takie obrazy i myśli widziałem jeszcze pewien czas temu oczyma wyobraźni, przenosząc się w przyszłość, jaką była wówczas obecna chwila. Jakże mylna, nieprawdziwa i zaskakująca po skonfrontowaniu jej z dzisiejszą rzeczywistością. Rozczarowanie czy też nawet złość. Pewnie gdyby nie towarzystwo właśnie takie uczucia miotały by mną w tej chwili...
W rzeczywistości tu gdzie idziemy obecnie można by na upartego przejechać rowerem. Patrzę na zbocza - wszystkie nasłonecznione są w kolorach szarego i wczesnego przedwiośnia. Gdzie jest ta biel? Gdzie jest śnieg? Czy na darmo tachamy ze sobą raki i czekany spragnieni wykorzystania ich w warunkach typowo zimowych wysokich partii Tatr? To pytanie na razie pozostaje bez odpowiedzi...
Polana Huciska to nasze pierwsze miejsce postoju. Gdzieś w oddali zaczynają przebłyskiwać białe grzbiety górskie. Może nie będzie tak źle. Może spotkamy zimę, której to przyjechaliśmy tu szukać z różnych regionów Polski. Zaczyna świtać nam nadzieja na realizację naszych wyobrażeń...
Po krótkim postoju ruszamy ponownie, zagłębiając się w coraz to wyższe i bardziej odległe od cywilizacji partie Doliny Chochołowskiej. Mijamy kolejno szlaki odchodzące w bok, mostki i pojedyncze osoby zmierzające w przeciwnym niż my kierunku. Początek Polany Chochołowskiej zwiastuje nam już bliskość schroniska. Dziwnie zmęczony po przecież krótkim odcinku drogi zaczynam się martwić o moją kondycję na dalszy etap wyprawy. Pod schroniskiem z wielką ulgą zrzucam plecak na ziemię.
Chwilę później, po zakwaterowaniu wyruszamy żółtym szlakiem w stronę Grzesia. Teraz jest dużo lepiej. Odciążeni zbędnym balastem, po ciepłym posiłku, bardziej żwawi, wkraczamy na wiodący w górę szlak. Zapominam o dolegającym mi wcześniej zmęczeniu. Na pierwszym ostrzejszym zakręcie zbaczamy jednak ze znakowanej ścieżki. Dążąc przez zapadający się po kolana śnieg osiągamy niedaleką Bobrowiecką Przełęcz. Tutaj chwila postoju, trochę zdjęć przy których sobie uświadamiam, że odciążając skutecznie w schronisku plecak zostawiłem tam również aparat...
Ustawiamy się wspólnie i jednocześnie komentujemy naszą dalszą trasę. Jamborowy Wierch i Bobrowiec to nasze najbliższe cele. Na najbliższe kilkadziesiąt minut zapowiada się dość ostre podejście. (Uwaga! Zgodnie z obowiązującymi przepisami parkowymi, przejście tym szlakiem dozwolone jest wyłącznie w okresie od 15 czerwca do 31 października).
Przez pierwsze kilkadziesiąt metrów grzęźniemy w śniegu. Im dalej i wyżej tym jest go... mniej. W końcu pod nogami odsłania się letnia ścieżka z prześwitującymi kamieniami. Niewielkie skałki służą jako stopnie przy pokonywaniu drogi. Eh... styczeń w Tatrach, po prostu brak słów. Pewnie nie jeden raz w maju było tu więcej śniegu. Odwracam się do tyłu. Właśnie ukazały się groźne i wysokie szczyty Tatr Zachodnich. Przetaczające się ciemne chmury odsłaniające raz po raz coraz to inne rejony głównej grani tatrzańskiej mówią wyraźnie, że skojarzenie z majem to jednak nie najwłaściwsze porównanie...
Spoglądam w dół. Wydaje się, że najbardziej stromy odcinek drogi jest już za nami. Całkiem spore skałki zapadają mi w pamięć jako znak szczególny zdobytego właśnie co Jamborowego Wierchu. Rozglądam się dookoła i zapamiętuję ciekawy widok w stronę Osobitej, która stąd wygląda odmiennie niż z wierzchołków tatrzańskich na których dotychczas bywałem. Dosłownie chwilę później stajemy na wierzchołku Bobrowca. Czas na przerwę, czas na zdjęcia. Nasz główny cel na dziś jest już zdobyty.
Po chwili oczy moje wędrują w południowym kierunku. Dzisiejszy Bobrowiec to tylko rozgrzewka przed najbliższymi dniami. Strome skaliste zbocza Wołowca groźnie wznoszą się ponad doliną. Dumny trójkątny wierzchołek Jarząbczego Wierchu wyrasta wyniośle ponad najbliższe otoczenie. Jak nic nie stanie na przeszkodzie jutro być może właśnie któreś z nich będzie naszym głównym celem.
Chwila zadumy, ale głosy dookoła wyrywają mnie z zamyślenia. Właśnie ustalamy przebieg dalszej drogi. Prawie wszyscy spoglądają w mapy, pokazują coś palcami. Odwracam się i już widzę drogę zejścia. Juraniowa Przełęcz to nasz kolejny charakterystyczny punkt na trasie. W tej chwili wychodzi też słońce zza chmur, oświetlając naszą najbliższą okolicę.
Sylwek rusza jako pierwszy. Głębszy śnieg sprawia, że po chwili wszyscy zjeżdżamy w dół na czterech literach. Humory są coraz lepsze, choć ostatni fragment zejścia trzeba przejść na piechotę. Jest już za płasko aby dało się zjechać.
Na przełęczy odbijamy w prawo. (Uwaga! Nasza dalsza wędrówka aż do dna Doliny Chochołowskiej nie biegnie wzdłuż żadnego ze znakowanych szlaków turystycznych. W świetle prawa przejście tą okolicą jest nielegalne i może podlegać karze grzywny). Te dzikie, mało uczęszczane rejony prowadzą nas dalej sporym odcinkiem drogi przez ciekawe tereny, aby ostatecznie dnem wartkiego, choć na szczęście płytkiego potoku sprowadzić nas na dno Doliny Chochołowskiej. Tutaj żegnamy się z Kasią, którą niestety obowiązki wzywają do Krakowa, natomiast ja wraz z pozostałą czwórką skręcamy w prawo...
Jest już niemal ciemno, kiedy to dochodzimy pod budynek schroniska. Wchodzimy do środka, idziemy do pokoju. Jakiś czas później trafiamy na jadalnię. Mapa trafia na stół i to nad nią spędzamy nasze najbliższe chwile. Myśli moje krążą już wzdłuż głównej grani Tatr niemal kilometr ponad schroniskiem. Jutro mamy tam być nie tylko myślami. Trzeba więc gasić światło. Tak też kończy się nam pierwszy z obecnej wyprawy dzień w Tatrach.
Powyższe zdjęcia są chronione prawem autorskim. Ich publikowanie, kopiowanie, przetwarzanie oraz wykorzystanie bez wiedzy i zgody autora jest zabronione.
|