!!! Forum !!!
FORUM GÓRSKI ŚWIAT
Koniecznie zobacz!


Menu główne
Strona główna
Bezpieczeństwo w górach
Co nowego
Co wziąć na szlak?
Galeria zdjęć
Górskie korony
Partnerzy serwisu
Relacje wybrane z forum
Relacje z gór świata
Tapety
Zdjęcie miesiąca


Tatry
Informacje ogólne
Schroniska w Tatrach
Szlaki tatrzańskie


Inne góry w Polsce
Beskid Sądecki
Beskid Wyspowy
Beskid Żywiecki
Bieszczady
Gorce
Okolice Krosna
Pieniny


------------------------------------

Ostatnia aktualizacja:
27.03.2011

Najlepsze górskie strony




Alaska 2007 - spis stron

Spis stron

Strona 1. - Podróż na Alaskę
Strona 2. - Pobyt w Chignik
Strona 3. - Dojazd i podróż po Parku Narodowym Denali
Strona 4. - Dalsza część podróży samochodowej po Alasce


Kontynuacją relacji "Alaska 2007" jest relacja:
"Samochodem przez stany zachodnie USA, 2007"




Dojazd i podróż po Parku Narodowym Denali

Pożyczamy samochód

Nastał dzień 30 sierpnia. Dzień w którym rozpoczynaliśmy naszą prawie dwutygodniową podróż po Stanach Zjednoczonych. W dodatku zbiegło się to z moimi urodzinami. Trudno wyobrazić sobie lepszy prezent.

Wstaliśmy rano, po czym udaliśmy się w stronę lotniska. Z bagażami większego problemu nie mieliśmy, bo ich po prostu nie było. Jeszcze nie przyleciały z King Salmon. Umówiliśmy się z liniami lotniczymi, że przechowają nam bagaże aż ponownie będziemy w Anchorage - czyli za 3 dni.

Z Sebą poszedłem do firmy w której zarezerwowaliśmy wypożyczenie samochodu. Formalnie aby nie mieć najmniejszych problemów z wypożyczeniem samochodu, należy mieć kartę kredytową lub debetową oraz 25 lat. My mieliśmy jedynie karty debetowe, ale do 25 lat brakowało nam 3 miesięcy. Nastąpiło trochę niepotrzebnego zamieszania, ale ostatecznie samochód udało nam się wypożyczyć. I to jaki!

Po dopełnieniu formalności, udaliśmy się na parking. W ręku trzymałem kluczyki. Pozostało nam znaleźć samochód, wsiąść i jechać. Jak się okazało dostaliśmy niezwykle luksusowego jak dla nas Chryslera Pacifica. Samochód o pojemności silnika 4.0 litra dysponował mocą 253 KM. Pełna elektryka w środku, 8 poduszek powietrznych, oczywiście skóra, to tylko wstępna charakterystyka naszego samochodu. Byliśmy zadowoleni. I to bardzo.

Z pobliskiej ulicy zabraliśmy Grześka z Mateuszem. Zapakowaliśmy pozostałe bagaże, zaaklimatyzowaliśmy się w samochodzie i nie pozostało nam nic innego jak ruszać na alaskańskie drogi. Przygoda stała przed nami otworem.



W stronę Parku Narodowego Denali

Jeszcze wyjeżdżając z Anchorage, rozważaliśmy dwie opcje co do naszej dalszej trasy. Priorytetem było zobaczenie McKinleya, a to zależało od pogody. Widząc szanse na słoneczny dzień podjęliśmy decyzję. Jedziemy w stronę Parku Narodowego Denali.

Na początek trafiliśmy na jeden z nielicznych, o ile nie jedyny odcinek autostrady na Alasce. Naszym pierwszym celem była miejscowość Talkeetna oddalona o około 180 kilometrów.



Zaczęliśmy się przybliżać do pasma górskiego Chugach Mountains, znanego nam do tej pory wyłącznie z Anchorage. Słońce ciekawie przebijało swoje promienie przez cienką warstwę chmur. Uwolniony od pracy w Chignik, myślałem właśnie o urzeczywistnianiu się naszych planów i marzeń. Niedawno stałem jeszcze przy linii przetwórczej łososia, teraz jechałem za kierownicą luksusowego samochodu, kierując się ku najwyższej górze Ameryki Północnej.

Po kilkudziesięciu kilometrach odbiliśmy na północny zachód. Po chwili wjechaliśmy do miasta Wasillia. Jeszcze dobrze nie poznaliśmy Chugach Mountains, a już zostawialiśmy je w tyle. Przed nami rozpoczęły się rozciągać równinne tereny.

Wiedzieliśmy, że to tylko przejściowy stan. W rzeczywistości obecna jazda wcale nie była nudna. Droga wijąca się przez las dodawała tajemniczości, kiedy to ukaże się nam najwyższe pasmo górskie Ameryki Północnej. Nie znając trasy mogliśmy oczekiwać tego za każdym zakrętem.

W oddali zaczęły się rysować nowe szczyty górskie. Jednocześnie jednak dało się zauważyć nad nimi ciemne i deszczowe chmury. Wiedziałem już, że istnieją dziś małe szanse na zobaczenie McKinleya. Byłem trochę rozczarowany zaistniałą sytuacją.



Przystanek Talkeetna

Z Parks Highway odbijamy w prawo na "ślepy" kilkunastokilometrowy odcinek drogi wiodący do miejscowości Talkeetna. Szare, deszczowe chmury przesuwają się nad nami. Początek dnia był rewelacyjny, teraz wygląda to zupełnie inaczej. Dużo gorzej. Tuż przed samą miejscowością parking z tarasem widokowym w stronę McKinleya. Zatrzymujemy się. Wychodzimy, ale wiele nie widać. Jedziemy więc dalej w stronę centrum miasteczka.



Talkeetna to miasteczko powstałe w wyniku panującej tutaj dawniej "gorączki złota". Pobliska rzeka Susitna River była kiedyś marzeniem wielu ludzi. Dawała im nadzieję na znalezienie drogiego żółtego piasku i lepsze jutro. Stare drewniane budynki ciągnące się wzdłuż jedynej głównej ulicy są niczym innym, jak pozostałością po tamtym okresie. Zostały odremontowane i służą jako lokum dla sklepów z pamiątkami czy też pubów.

Jako pamiątki można tu kupić przeróżne rzeczy. Od standardowych typu "koszulki z Alaski" do pióropuszy i totemów indiańskich. Ceny oczywiście także są specjalne, o czym świadczy chleb zakupiony przez nas za 6 dolarów.



Z pewnością miasteczko ma swojego turystycznego ducha. To właśnie stąd odlatują samoloty w stronę McKinleya. Podczas takiej podniebnej podróży można przelecieć nad lodowcem, czy też przy sprzyjającej pogodzie wylądować nawet niedaleko samego McKinleya. Jest to także punkt wypadowy dla ekip wspinaczkowych, transportujących siebie i swój sprzęt do bazy u podnóża szczytu.

Dla nas Talkeetna nie wyróżniła się niczym szczególnym. Niewątpliwie wpływ na to miała niesprzyjająca pogoda.



Denali coraz bliżej

W umiarkowanie optymistycznych nastrojach powracamy na główną Parks Highway. Skręcamy w prawo i podążamy ponownie w kierunku północnym. Po chwili... zaczyna się rozpogadzać.

Nie oznaczało to że chmury zniknęły na dobre, ale zaczęły odsłaniać się widoki. Właśnie wjechaliśmy w niezwykle malowniczy region Alaski. Po lewej mieliśmy w oddali Alaska Mountains, po prawej Talkeetna Mountains. Pomimo końcówki sierpnia, drzewa zaczęły nabierać jesiennych kolorów. Odtąd żółty i czerwony pięknie komponowały się na górskim tle.



Ograniczenie prędkości na Alasce wynosi z reguły 65 mil/h (czyli około 105 km/h). Ze względu na liczne zatoczki widokowe, nasza jazda przebiegała w dużo wolniejszym tempie. Było co oglądać. Kaniony wcięte na kilkadziesiąt metrów, wartkie rzeki alaskańskie, góry, przyrodę. Wszystko to czego się spodziewałem i miałem nadzieję zobaczyć. Teraz byłem naprawdę zadowolony z wyjazdu. Oby jeszcze udało się zobaczyć McKinleya...



Mijały kolejne godziny a nam mijały kolejne kilometry naszej podróży. Byliśmy coraz bliżej wjazdu do Parku Narodowego Denali. Niestety o ile wcześniej pogoda zaczęła się poprawiać, to teraz nastąpiło zdecydowane pogorszenie. W okolicach miejscowości Cantwell stało się to czego obawialiśmy się najbardziej. Grube krople deszczu pojawiły się na naszej szybie. Stoki gór od pewnej wysokości zostały przykryte szczelną szarą kołdrą. Jedynie po przebiegu drogi mogliśmy wnioskować przez jak malownicze tereny właśnie przejeżdżaliśmy.

Byliśmy już w okolicach zjazdu na boczną drogę biegnącą przez Park Narodowy Denali. Deszcz przestał padać, ale cały czas ciężkie chmury wisiały nad nami. Nastało późne popołudnie. Nie byliśmy dobrze zorientowani co do sposobu w jaki park można zwiedzać. Wiedzieliśmy jedynie, że dla samochodów osobowych droga od pewnego miejsca jest zamknięta.

Po zasięgnięciu informacji w centrum turystycznym, dowiadujemy się o możliwości wjazdu parkowym autobusem na dalszą jej część. To jednak dopiero w dniu jutrzejszym. Dziś jest już za późno. Prognozy pogody mówią różnie, niemniej jest jakaś szansa na zobaczenie najwyższego szczytu Ameryki Północnej.

Musieliśmy podjąć decyzję co do naszych planów. I to zarówno dzisiejszych jak i jutrzejszych. McKinley mimo że niedaleki, dalej nie odsłonił przed nami swojego oblicza. Ostatecznie zdecydowaliśmy. W okolicy nocleg, a jutro wycieczka przez park. Dzisiaj korzystając z wolnego czasu, zwiedzimy dostępną publicznie część drogi przez Denali.

Po stosunkowo krótkiej wycieczce, pojechaliśmy w kierunku północnym, w celu znalezienia miejsca na nocleg. Mogliśmy wykupić jakąś kwaterę, chcieliśmy jednak przenocować w samochodzie pośród dzikiej przyrody. Było to rozwiązanie i tańsze i ciekawsze dla nas. Może tylko trochę bardziej niebezpieczne.

W pobliskiej stacji benzynowej kupiliśmy piwo, naładowaliśmy częściowo nasze akumulatory do aparatu. Dalej istniał jednak problem wyboru miejsca na nocleg. Zjeździliśmy pewnie ze 20 kilometrów w jego poszukiwaniu, aż w końcu skręciliśmy w boczną asfaltową drogę, która po chwili przechodziła w gruntową i wchodziła do lasu. To było świetne miejsce.

Wykręciłem samochodem i ustawiłem się na skraju lasu. Tuż za nami mieliśmy coś w rodzaju szerokiego kamienistego koryta po wyschniętej rzece. Chmury już niemal całkowicie zniknęły, a księżyc który był prawie w pełni, mocno zaczął oświetlać okolicę. Wyciągnęliśmy piwka z samochodu i wznieśliśmy toast za wyprawę. W pobliżu przesunął się obok nas cień przebiegającego lisa. W skupieniu oczy nasze zaczęły wypatrywać czy aby nic większego nie czai się pośród drzew. Co pewien czas tajemnicze odgłosy dobiegały z otaczających nas ciemności. Nocna tajga witała nas na swoich terytoriach...



Park Narodowy Denali

Nazwa parku Denali pochodzi od indiańskiego określenia góry McKinley. Znajduje się on w południowo-środkowej części Alaski, około 240 mil na północ od Anchorage. Powierzchnia jego przekracza 24 000 km2, co czyni go jednym z największych w Stanach Zjednoczonych, a nawet na świecie. Został utworzony w roku 1917.

Wczesnym rankiem budzimy się w środku alaskańskiej tajgi. Jest jeszcze ciemno. Jedynie gwiazdy i księżyc na niebie sprawiają, że widać co nieco poprzez szyby samochodu. Zapalam silnik i odjeżdżamy. Park Narodowy Denali czeka na nas, usłany swoimi tajemnicami które w dniu dzisiejszym chcemy choć w części odkryć. Oby tylko pogoda dopisała. Na chwilę obecną widzimy, że jest na to szansa...

Po godzinie piątej rano jesteśmy już przed budynkiem obsługi turystycznej. Chyba trochę za wcześnie... Póki co na parkingu nie ma żadnego samochodu oprócz naszego. Nawet obsługa jeszcze nie dotarła.

Po godzinie 6:00 otwierają się drzwi, lecz dowiadujemy się że bilety to możemy dopiero po 7:00 rano zakupić. Trzeba poczekać. W międzyczasie podejmujemy decyzję, który wariant wycieczki wykupimy. Jest ich cztery.

145-kilometrowa droga parkowa pozwala podjechać dość niedaleko podnóża McKinleya. Biorąc jednak pod uwagę szutrowy charakter drogi, dodając jej górzysty i kręty charakter, musimy zdać sobie sprawę o czasochłonności przejechania tak długiego odcinka. Do wyboru są cztery warianty: 6, 8, 11 i 12 godzinne. Decydujemy się na drugą opcję - ośmiogodzinną, obejmującą przejazd do 60-mili (100 kilometrów) parkowej drogi. Opłata za przejazd wynosi około 30$ (sierpień 2007).

Wyruszamy przed godziną 8:00. Niebo trochę zaczyna się chmurzyć. Przejeżdżamy pierwsze zakręty i rozpoczynamy długi podjazd. Dojeżdżamy do granicy pomiędzy występującą tutaj tajgą i tundrą. Pomimo końca sierpnia kolory jesieni są niezwykle intensywne.



Zatrzymujemy się nagle. Milknie silnik naszego autobusu. Patrzymy przez szybę... trzy niedźwiedzie grizzly przebiegają sobie spokojnie przez drogę. Co chwila słychać odgłos robionych zdjęć. Nieźle się zapowiada.

Gdy grizzly znajdują się już po drugiej stronie drogi, ponownie ruszamy. Jak się okazuje znowu nie na długo. W większej odległości można wypatrzyć dwa pasące się dorosłe łosie. Skoro tutaj jest tyle dzikiej zwierzyny to co będzie dalej?

Przejeżdżamy przez bramkę na drodze, która wczoraj zakończyła naszą podróż własnym samochodem. Jesteśmy już na zamkniętym obszarze. Zakręty stają się coraz ostrzejsze, mijamy też kolejne zjazdy i podjazdy. Przejeżdżamy przez jedną z odnóg Toklat River. Krajobraz zaczyna się zmieniać. Następuje bardzo ostry podjazd. Po lewej stronie drogi rozciąga się głęboka przepaść. Odsłaniają się lodowce i wysokie szczyty pasma Alaska Range.

Dzikość i niedostępność terenu ostro wbija się w zmysły. Niebo trochę przychmurzone dodatkowo oddziałuje na nasze odczucia. Z jednej strony odbiera trochę uroku tego miejsca, z drugiej potęguje surowość krajobrazu. Co tutaj musi dziać się zimą? Miejsce w którym byliśmy, było doskonałym przykładem na istnienie rejonów świata w których człowiek w dalszym ciągu musi się słuchać praw przyrody.

Zapatrzeni w niezwykłą okolicę, spóźniamy się na autobus. Pani za kierownicą udziela lekkiej reprymendy, ale chyba nikt inny z pasażerów nie ma nam tego za złe. Widoki za szybą dałyby się oglądać godzinami. Czekamy teraz na tego jednego, największego bohatera tej okolicy - McKinleya.

Po przejechaniu najbardziej przepaścistego odcinka drogi, ponownie zanurzamy się w tundrę. Na stokach co chwilę wypatrujemy grizzly, renifery karibu czy owce Dalla. Tylko łosie ukrywają się jakoś przed naszym wzrokiem.

Niebo jakby się trochę przeciera. Pani za kierownicą entuzjastycznie ocenia sytuację. Uświadamia nam szansę na zobaczenie najwyższej góry Ameryki Północnej. Jednak jeszcze nie teraz. Jeszcze chwilę. Jeszcze parę mil.

Robimy kolejny podjazd. Każdy oczekuje wyłaniającego się potężnego ośnieżonego masywu. Ponoć już niedaleko. Zatrzymujemy się jednak. Znowu gaśnie silnik. Co jest? Kilkadzieści metrów od autobusu pasie się spokojnie na zboczu olbrzymi grizzly. Niewiele robiąc sobie z naszej obecności, staje się obiektem licznych fotografii. Główny cel naszej wyprawy ukrywa się jednak ciągle za pobliskimi górami...

Podjeżdżamy pod przełęcz. Niebo nad nami częściowo jest odsłonięte. Wyjeżdżamy na górę, rozpoczynamy zjazd i się zatrzymujemy. Ponoć parę minut postoju. Pani oznajmia nam, że wielki masyw na południowy-zachód od nas to McKinley. Przyglądamy się. Lekkie uczucie rozczarowania. Chmury zasłaniają cały wierzchołek. Można sobie wyobrazić jednak jaki jest wielki w rzeczywistości. Robimy sobie oczywiście pamiątkowe zdjęcia. Ja, Mateusz, Seba... Grzesiek natomiast twierdzi że podjedziemy bliżej to wtedy sobie cyknie fotkę. Wsiadamy do autobusu. Ten zjeżdża kawałek na dół, zawraca i po chwili McKinley niknie za nami. Tym sposobem tylko trójka z nas ma zdjęcie z najwyższym szczytem Ameryki Północnej.


Zobacz pełną galerię zdjęć z Parku Narodowego Denali

Rozpoczął się powrót. Pomimo, że prowadzi on tą samą drogą co przyjechaliśmy, wcale nie wydaje się być mało ciekawy. Słońce coraz natarczywiej przedziera się przez chmury i całość widzimy w innych kolorach niż poprzednio. Co chwila niedźwiedź czy też inny zwierz sprawia, że się zatrzymujemy. Niesamowita sprawa, że tak nas ignorują. Dzięki temu możemy je pooglądać w naturalnym środowisku.

Jesteśmy już blisko końca. Myślami niemal że przy samochodzie. Jednak nie koniec jeszcze wrażeń. Jeszcze Park Denali chce nam pokazać, że warty jest zobaczenia.

Kolejny postój. Tym razem wielki łoś tkwi w pobliskich zaroślach. Drzewa trochę utrudniają obserwację. Chwilami widać poroże, chwilami fragmenty jego wielkiej sylwetki. Na chwilę ukazuje się w całości. Jestem coraz bardziej zadowolony z wyjazdu.

Mija godzina 16:00 gdy powracamy na parking. Podsumowujemy w myślach naszą dzisiejszą wycieczkę. Wycieczkę, która z pewnością była udana, pomimo niepełnego widoku na najwyższą górę Ameryki Północnej. Przyjmuję jednak, że pozostawia mi wyzwanie do ponownej próby. Może kiedyś w przyszłości... Kto wie czy jeszcze będę w tym odległym zakątku świata.

Wsiadamy w samochód. Ruszamy. Przed nami dzisiaj jeszcze mnóstwo drogi. Ile? Dokładnie nie wiemy. Chcielibyśmy przejechać około 500 kilometrów. Nie wiem czy to jest wykonalne. Próbujemy...


Przejdź do strony

1  2  3  4

Powyższe zdjęcia są chronione prawem autorskim. Publikowanie, kopiowanie, przetwarzanie lub wykorzystanie zdjęć bez wiedzy i zgody autora jest zabronione.



Serwis Górski Świat - Copyright © Bartłomiej Pedryc 2003-2014.
Wszelkie prawa zastrzeżone.