!!! Forum !!!
FORUM GÓRSKI ŚWIAT
Koniecznie zobacz!


Menu główne
Strona główna
Bezpieczeństwo w górach
Co nowego
Co wziąć na szlak?
Galeria zdjęć
Górskie korony
Partnerzy serwisu
Relacje wybrane z forum
Relacje z gór świata
Tapety
Zdjęcie miesiąca


Tatry
Informacje ogólne
Schroniska w Tatrach
Szlaki tatrzańskie


Inne góry w Polsce
Beskid Sądecki
Beskid Wyspowy
Beskid Żywiecki
Bieszczady
Gorce
Okolice Krosna
Pieniny


------------------------------------

Ostatnia aktualizacja:
27.03.2011

Najlepsze górskie strony




Samochodem przez stany zachodnie USA, 2007

Spis stron

Strona 1. - Przez Góry Skaliste
Strona 2. - Od Salt Lake City po Las Vegas
Strona 3. - Wzdłuż Wielkiego Kanionu Kolorado (Arizona)
Strona 4. - Z Doliny Monumentów do San Francisco


"Samochodem przez stany zachodnie USA, 2007" jest kontynuacją relacji:
"Alaska 2007"




Z Doliny Monumentów do San Francisco

W krainie skalistych gigantów

W poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg, zdecydowaliśmy się zjechać na drogę prowadzącą do centrum turystycznego w Dolinie Monumentów. Z racji późnego wieczoru oczywiście nie jeździły tędy samochody. Nie chcieliśmy jednak nocować stojąc na drodze. Ostatecznie znaleźliśmy zjazd w bok, gdzie w piaszczystej zatoczce zatrzymaliśmy się w celu noclegu oraz oczekiwaniu na wschód słońca.

Dolina Monumentów (Monument Valley) położona jest w pobliżu granicy stanów Arizona oraz Utah. Nazwę swą nosi od terminu "monument". Jest to pojęcie jakim geolodzy określają powstałe pod wpływem wietrzenia twory skalne, których wysokość jest większa niż szerokość. Wielokrotnie tutejsze niezwykłe skały, jakby z innego świata, stanowiły scenerię dla kręconych tutaj westernów. Tutejsze elementy krajobrazu przedstawiane są często także w czasopismach, książkach czy reklamach telewizyjnych.

Do wschodu słońca było jeszcze daleko, ale powoli ciemności zaczęły maleć. Akurat obudziliśmy się w tym czasie. Wytężając wzrok już wiedzieliśmy, że nocujemy pośród wielu potężnych skał. Widoki musiały być niesamowite...

Wyszedłem z samochodu. Śpiącym jeszcze, choć jednocześnie czujnym wzrokiem rozglądnąłem się po okolicy. Wyglądało na to, że żaden drapieżnik nie zainteresował się naszym pobytem po środku pustyni. Zapaliłem silnik i wjechaliśmy na drogę. Zrobiło się już na tyle widno, że zaczęliśmy robić pierwsze zdjęcia. Powoli pojawiały się samochody na drodze. Nadszedł czas wjechania w krainę skalistych gigantów...



Kiedy słońce zaczęło wynurzać się zza linii horyzontu akurat podziwialiśmy potężne samotnie strzelające w górę skały. W dole wiła się piaszczysta droga wiodąca przez rezerwat indiański. Po chwili wsiedliśmy do samochodu i zagłębiliśmy się pomiędzy dziesiątki skał, z których każda była swoistą osobliwością natury...

Najbliższe godziny przyniosły nam widok piasku, kaktusów i drzew. Ponad wszystkim górowały skały o przeróżnych kształtach. Wyobraźnia miała tutaj pole do popisu. Pasące się gdzieniegdzie dzikie mustangi, z zainteresowaniem obserwowały przemykający nasz samochód pomiędzy tymi wszystkimi elementami przyrody. Słońce natomiast ciekawie oświetlało zarówno czerwone skały piaskowca, jak i sam żółty czy też złoty pył jaki wznosił się z tyłu spod kół naszego samochodu.


Zobacz pełną galerię zdjęć z Doliny Monumentów

To było chyba najpiękniejsze i najbardziej warte zobaczenia miejsce podczas całej naszej podróży po Stanach. No przynajmniej jeśli nie brało się pod uwagi Alaski. Szkoda było opuszczać tak niezwykły zakątek, jednak przed nami było dziś do zrobienia niemal 1000 kilometrów.



Na serpentynach

Po przejechaniu rzeki San Juan, postanowiliśmy skręcić w boczną drogę (numer 261) oznaczoną jako widokową. Nie do końca wiedziałem czy to dobry pomysł. Wiedziałem, że za kierownicą czeka mnie dziś dalej ponad 12 godzin jazdy.

Przy skręcie minęliśmy tablicę informującą o zakazie poruszania się pojazdów o większych gabarytach. Nieźle się zapowiadało. Może będzie co ciekawego.

Przed nami rozpościerała się wysoka i bardzo stroma ściana, podobna do tych z Kanionu Kolorado. Zastanawiałem się którędy to dalej pojedziemy. Nie przyszło mi do głowy, że droga może biec do góry dzięki niezwykle odważnie poprowadzonym serpentynom.


Zobacz pełną galerię zdjęć z tego regionu

Ruch na tym odcinku był znikomy. Droga ostro podnosiła się do góry. Tuż obok niej rozpoczynało się spore urwisko i głębokie przepaście. Z całą pewnością była to najbardziej niezwykła górska droga w moim życiu.



W rezerwacie naturalnych mostów

Pomimo wyraźnego pośpiechu w dniu dzisiejszym, nie chcieliśmy dopuścić do siebie myśli, że to już koniec naszej przygody w Stanach. Zmierzaliśmy w dalszym ciągu boczną drogą 261 na północ. Sporo prawdy zawiera twierdzenie, że Utah jest jednym z najpiękniejszych stanów w USA. Co chwila mijaliśmy kolejne to tablice z informacjami o niedalekich pomnikach przyrody. Nas zainteresował najbardziej Natural Bridges National Monument.

Aby do niego dojechać nie nadłożyliśmy wiele drogi. Może z 10 kilometrów w jedną stronę. Wkrótce znaleźliśmy się przy punkcie wjazdu do parku, a parę minut później staliśmy już na pierwszym punkcie widokowym.

Jak się okazało mosty naturalne były mostami w pełnym znaczeniu tego słowa. Olbrzymie, wyniosłe, dominujące w okolicy. Tylko trzy, ale za to jakie... Postanowiliśmy zobaczyć z bliska chociaż jeden. Podążyliśmy według oznakowań. Ścieżka wiodła po skale, nawet gdzieś ułożona była drabinka z klamer. Poczułem się jak w górach. Na dole otoczyła nas bardzo bujna roślinność, która w tak gorącym klimacie koncentruje się w pobliżu cieków wodnych.


Zobacz pełną galerię zdjęć z tego regionu

Zeszliśmy na samo dno wąwozu. Błoto tutaj się znajdujące świadczyło, że w niektórych okresach wody jest zdecydowanie więcej. Nad nami rozpościerał się łuk skalny potężnych rozmiarów. Niezwykły cud natury. Piękne i spokojne miejsce z chęcią oglądalibyśmy dłużej. Czas jednak bezwzględnie uciekał z każdą sekundą. O ile parę godzin temu zostało nam do przejechania niemal 1000 kilometrów, to obecnie liczba ta była niewiele mniejsza niż 900. Musieliśmy zwiększyć tempo...



Trochę indiańskiej historii

Po opuszczeniu ostatniego rezerwatu mieliśmy już jechać prosto do Denver. Przypadek jednak sprawił, że zobaczyliśmy jeszcze jedno miejsce.

Drogą numer 95 podążaliśmy dość szybko na zachód. Tak jak i wcześniej mijaliśmy wiele tablic informacyjnych o bogatych atrakcjach turystycznych tego regionu. Właśnie mijaliśmy zjazd do Butler Wash Indian Ruins - ruin indiańskiej osady. Za najbliższym zakrętem czekało nas jednak dość ostre hamowanie. Droga była zablokowana. Policja, karetka, śmigłowiec... Nie namyślałem się długo. Zawróciliśmy.

Dosłownie pięć minut później szliśmy z Mateuszem po niesamowicie spieczonej ziemi. Tylko rośliny odporne w wysokim stopniu na brak wody mogły tutaj przetrwać. Słońce przygrzewało bardzo ostro. Właśnie to było powodem pozostania Grześka i Seby w klimatyzowanym samochodzie.

Ścieżka wyznaczona była poukładanymi gdzieniegdzie kamieniami. Starałem się bacznie obserwować jej przebieg. Zagubienie się w tym miejscu mogło mieć bardzo poważne konsekwencje. Bez wody długo człowiek by tutaj nie przeżył...

Dotarliśmy w końcu na taras widokowy. Pod nami otwierała się przepaść niewielkiego kanionu. Po drugiej jego stronie można było spokojnie wypatrzeć co najmniej kilka jam, w których kiedyś zamieszkiwali Indianie.





Wracamy do Denver

Po takiej trochę historycznej przygodzie, ruszyliśmy wreszcie na dobre w stronę Denver. Czekała nas długa jazda. Czekały na nas także niezapomniane widoki. Ponownie wjeżdżaliśmy w rejon Gór Skalistych.

Czas upływał szybko, droga natomiast trochę wolniej niż byśmy tego chcieli. Późnym popołudniem zatrzymałem się na drzemkę przy drodze. W dole szumiał rwący górski potok. Ponad nami wznosiły się ściany Gór Skalistych...

Zrobiło się ciemno. Na GPS-ie ciągle widniała spora odległość do przebycia - ponad 500 kilometrów. Nie zatrzymywaliśmy się nigdzie.



W okolice Denver dojechaliśmy dopiero po 2:00 w nocy. Udaliśmy się do znajomego nam już sprzed paru dni motelu 6. Krótkie formalności i po chwili kładziemy się spać. Za sobą mieliśmy bardzo długi i urozmaicony dzień.

Następnego dnia rozpoczęliśmy ostateczne pakowanie się przed odlotem. Pojechaliśmy oddać samochód. Bez żadnych wątpliwości można było stwierdzić, że oddajemy najbardziej brudny (z zewnątrz) samochód spośród wszystkich akurat oddawanych. Sporo przejechał jak na te parę dni. Chwilę później autobusem wypożyczalni dostaliśmy się na port lotniczy. Tutaj musieliśmy zaczekać kilka godzin, na lot wieczorny do San Francisco.





Dość krótka przygoda z San Francisco

9 września miała się zakończyć nasza przygoda ze Stanami Zjednoczonymi. O godzinie 18:00 mieliśmy samolot do Frankfurtu. Szkoda było jednak tracić cały dzień na oczekiwanie...

Już przed południem znaleźliśmy się w okolicach słynnego mostu Golden Gate. Jak dla nas był to główny punkt zwiedzania San Francisco. Niestety pogody nie mieliśmy dobrej...



W oddali widniało dawne więzienie Alcatraz. Wieżowce Downtown były trochę przysłonięte chmurami. Ledwo co je można było wypatrzeć. Ruszyliśmy na piechotę przez ten niemal 3-kilometrowy most.

Po drugiej stronie wsiedliśmy do autobusu komunikacji miejskiej. Podjechaliśmy bliżej centrum. Trochę na wyczucie staraliśmy się znaleźć coś ciekawego.

Duże wrażenie zrobiły na nas bardzo strome ulice w mieście. Znaleźliśmy się w dzielnicy najpierw rosyjskiej, później włoskiej, a w końcu trafiliśmy do Chinatown.


Zobacz pełną galerię zdjęć z San Francisco

Oczywiście spotkaliśmy też wizerunek San Francisco - tutejsze wagonikowe tramwaje. Ogólnie nie wyniosłem dobrych wrażeń z pobytu w tym mieście. Dużo brudu, bezdomnych. Czuć wszędzie dookoła atmosferę zagrożenia. San Francisco należy według statystyk do jednych z najbardziej niebezpiecznych miast USA. Najkorzystniej zapamiętałem Golden Gate, który z pewnością jest niezwykłą inżynierską konstrukcją.



Pożegnanie z USA

O godzinie 18:00 rozpoczęliśmy kołowanie na porcie lotniczym w San Francisco. Czekał nas niemal 11-godzinny lot do Europy. Zostawialiśmy za sobą Amerykę. Zostawialiśmy wiele wspomnień i przeżyć. W tym miejscu chciałem powiedzieć dzięki dla Grześka, Mateusza i Sebastiana z którymi to podróżowałem przez te tysiące kilometrów. Dzięki jednak także dla wszystkich innych osób które przyczyniły się do niezapomnianego wyjazdu.




Czy warto było tutaj przylecieć? Według mojej opinii zdecydowanie tak. Z pewnością były to moje najlepsze wakacje. Mam tutaj na myśli turystyczną część wyjazdu. Jednak i samo miejsce pracy, warunki tam panujące, nowi ludzie poznani z wielu różnych krajów są atutami o których nie można zapomnieć. W pamięci pozostaje pewien niedosyt, czy też żal że to wszystko już się skończyło. Nadzieja jest jednak tym co pozwala mi wierzyć, że wrócę tam kiedyś i zobaczę te miejsca które z braku czasu musieliśmy pominąć. Tak więc zdecydowanie mogę potwierdzić. Tak... było warto...


Przejdź do strony:

1  2  3  4

Powyższe zdjęcia są chronione prawem autorskim. Publikowanie, kopiowanie, przetwarzanie lub wykorzystanie zdjęć bez wiedzy i zgody autora jest zabronione.



Serwis Górski Świat - Copyright © Bartłomiej Pedryc 2003-2014.
Wszelkie prawa zastrzeżone.