Dzień I. Rankiem w czwartek 7 września wyjechałem z Krakowa. Według wszelkich prognoz najbliższe dni miały przynieść tylko słońce. Droga szybko upływała a Tatry były z każdą chwilą bliżej mnie. W Zakopanem przesiadka do busa, na Łysej Polanie przekraczam granicę a godzinę później jadę już słowackim autobusem SAD (odpowiednik naszego PKS). Wreszcie około godziny 12.00 wysiadam z elektriczki w najwyżej położonej miejscowości tatrzańskiej - Szczyrbskim Jeziorze (około 1300-1350 m n.p.m.). Mogę udać się od razu na szlak - wszelkie formalności i zakupy zrobiłem już wcześniej.
Godzina nie jest wczesna, ale szlak który sobie dziś według planu obrałem, powinienem w całości przejść przed zapadnięciem zmroku. Podążając za znakami żółtymi coraz to bardziej zagłębiam się w Dolinę Młynicy. Po raz pierwszy podczas tego wyjazdu przekraczam 1500 metrów, wychodzę ponad górną granicę lasu i wchodzę w pasmo kosodrzewiny. Mocno operujące słońce oświetla po prawej Grań Baszt, a po lewej grań Soliska. Turystów jest niewielu, a ci których spotykam idą w przeciwną stronę. Ścieżka co jakiś czas biegnie w pobliżu hucznego Potoku Młynica. Za pierwszy dzisiejszy cel stawiam sobie dojście do znanego w tej okolicy wodospadu Skok. Jak zwykle na początku długiego wyjazdu nurtują mnie jednak myśli o tym, czy wszystko przebiegnie zgodnie z planem. Myśli moje biegną także do mojego ciężkiego plecaka, który w bardzo znaczącym stopniu zwalnia moją wędrówkę. W ten sposób pokonuję kolejne metry do przodu no i w górę. Efektem marszu jest ukazanie się w niedalekiej odległości białych spienionych wód wspomnianego Wodospadu Skok. Wodospad ten ma wysokość około 25 metrów i z pewnością należy do godnych zobaczenia. Szlak omija go z lewej strony i wspina się na skały, gdzie jest zamocowanych kilka łańcuchów. Ubezpieczenia te w tym miejscu są jednak ewidentnie tylko asekuracyjnie, a przejście tego odcinka nie korzystając z łańcuchów także nie nastręcza większych trudności. Po pokonaniu tego skalnego progu moim oczom ukazuje się górna część Doliny Młynicy, na której końcu góruje Szczyrbski Szczyt (2381 m). Bliżej po prawej lśni delikatnie w słońcu Staw nad Skokiem. Od tego miejsca nie spotykam już prawie żadnych turystów.
Teraz widać już dobrze także kolejny próg skalny który niebawem pokonam - zaraz za nim znajduje się na wysokości 2075 m Capi Staw. Słońce świadczące o zaawansowanym popołudniu skłania mnie do marszu prawie bez odpoczynków. W dzisiejszym planie oprócz wejścia na przełęcz Bystry Przechód (2314 m) mam także wierzchołek Furkotu (2404 m). Patrząc jednak co chwila na zegarek oraz postępy w drodze widzę, że raczej będę musiał go sobie odpuścić.
Zbliżam się do ostatecznego podejścia pod próg Capiego Stawu - ścieżka zaczyna się wznosić coraz bardziej stromo po głazowiskach. Tutaj spotykam jeszcze dwójkę turystów. Capi Staw jest dużym stawem położonym w surowym górskim krajobrazie. Zajmuje on obszar około 3 ha, a jego głębokość to w przybliżeniu 17 metrów. Nad stawem zatrzymuje się na 10 minut. W górze, 250 metrów wyżej widać już okolice Bystrego Przechodu. Ostatni etap podejścia przed przełęczą przeplata odcinki ułożone ze skalnych głazów oraz podejść pochyłymi urzeźbionymi skałami. Szczególnie na tych drugich należy uważać. Capi Staw maleje, natomiast przełęcz jest coraz bliżej. Około godziny 17.00 staję tuż pod łańcuchami pomagającymi osiągnąć grań i przełęcz dzielącą Dolinę Młynicy i Furkotną. W tym miejscu łańcuchy już mi się przydają - tym bardziej że niosę ciężki bagaż na plecach. Sama przełęcz jest bardzo wąska a widok z niej nie jest rozległy. Na uwagę zasługuje piękny i niedaleki masyw Krywania (2495 m).
Po drugiej stronie przełęczy pokonanie pierwszych metrów w dół także ułatwiają łańcuchy, natomiast na dalszym etapie zejścia uwagę należy zwrócić na wyjeżdżające spod nóg żwir i kamienie. Dość szybko mijam Wielkie Furkotne Stawy - spieszę się do schroniska. Z prawej strony zaczynają gromadzić się chmury, przykrywające tamtejsze szczyty. Wreszcie po godzinie 19.00 odbijam w lewo na niebieski szlak prowadzący do Schroniska na Solisku. Mimo że podejścia nie ma dużo, to po kilku godzinach wcześniejszej wędrówki jest dość męczące. Teraz wypatruje już budynku za każdym załomem czy zakrętem.
Jest już po zachodzie słońca kiedy wchodzę na schody i taras schroniska. Z sali jadalnej dobiega mnie odgłos gitary i śpiewów - wchodzę i pytam o nocleg. Mimo raptem 9 miejsc noclegowych na łóżkach, mi udaje się załapać na jedno z nich. Jak się później okazuje przyszło mi nocować w czteroosobowym pokoju z trzema słowackimi żołnierzami, zajmującymi się tutaj jakimiś pomiarami GPS - dokładnie ich nie zrozumiałem, albo też nie miałem ich dobrze zrozumieć. W jadalni szykuje się impreza jednak ja tylko na chwilę do niej dołączam, ponieważ jutro mam zamiar wstać na wschód słońca. Atmosfera w schronisku jest bardzo miła. Tak więc, zasypiam...
Dzień II. O godzinie 5.45 wstaję po cichu podczas gdy wszyscy jeszcze śpią. Zostawiam plecak i na "lekko" udaję się na pobliski wierzchołek Skrajnego Soliska (2093 m). Poranek jest dość ciepły ale uwagę zwracają kłębiące się chmury na zachód ode mnie. Póki co jednak mój wzrok kieruje się ku wschodowi. Tutaj dominują przepiękne pomarańczowe i błękitne kolory. Odcinek szlaku pomiędzy schroniskiem a szczytem to podobnie jak wczoraj, ułożone kamienne głazy. Początkowo kosodrzewina a także szlak, który biegnie troszkę poniżej grzbietu uniemożliwiają podziwianie widoków, ale to jest kwestia 10-15 minut. Ścieżka jest dobrze ułożona aż po sam szczyt. Jedynie już na samym szczycie jeśli chce się wejść na najwyższe skały trzeba pokonać troszeczkę trudniejszej skały. No chyba że ja nie zauważyłem prostszego wejścia. Podczas gdy jestem niemal pewien, że będę pierwszą osobą na szczycie, nagle zauważam dwie osoby - nie kojarzę ich ze schroniska. Nie wygląda jednak aby tutaj nocowali. Wspinam się więc na te ostatnie skały i siadam na 2093 m. Naprawdę jest czym rozkoszować oczy. Co prawda nie widać samego wschodzącego słońca, bo jest ono ukryte za innymi wierzchołkami, ale jest to jeden z najładniejszych poranków w moim życiu. Potężne masywy Kończystej (2538 m), Gierlachu (2655 m) a bliżej wspaniała Grań Baszt z najwyższym Szatanem (2422 m) o wschodzie słońca widziane z niemal 2100 m! Jedynie szumiące wody leżącego ponad 300 metrów poniżej mnie Wodospadu Skok, obok którego wczoraj przechodziłem sprawiają że nie panuje tutaj całkowita cisza. Nie zmienia to jednak poczucia spokoju w tym miejscu o tej godzinie. Oczywiście robię tutaj całą masę zdjęć - głównie w kierunku wschodnim. Tak jak wspomniałem jednak wcześniej, o ile na wschodzie widać wszystko odsłonięte, to na zachód ode mnie Ostra (2351 m) oraz Krywań (2495 m) są zatopione w ciemnych, groźnych chmurach. Po około 20-30 minutach pobytu na wierzchołku zaczynam powrót do schroniska. Przede mną dziś jeszcze dużo drogi. Niestety nie wiedziałem jeszcze wtedy, że pogoda pomiesza mi całkowicie plany na ten dzień.
Gdy dochodzę z powrotem do schroniska, część osób już nie śpi. Robię sobie śniadanie - schodzi mi jakoś strasznie długo. Ostatecznie zabieram wszystkie rzeczy i rozpoczynam zejście najkrótszą drogą w kierunku Szczyrbskiego Jeziora. Szlak tutaj wiedzie wzdłuż trasy narciarskiej, szybko traci się wysokość a Szczyrbskie Jezioro szybko przybliża się do mnie. Po niecałych 90 minutach docieram do stacji elektriczki. Niestety spóźniłem się parę minut, a kolejny kurs dopiero za prawie 2 godziny. Pozostaje czekać. Nie wspomniałem jeszcze, że gdy okrążałem tutejszy staw Szczyrbskie Jezioro doszły do mnie odgłosy grzmotów a chwilę później spadł deszcz. O ile zachwycony byłem porankiem, to teraz równie mocno byłem rozczarowany pogodą. Zachmurzyło się na dobre i cała miejscowość znalazła się w chmurach. Co chwila wyglądam z poczekalni elektriczki, poprawy jednak nie widać. Tak więc upadły moje plany wejścia dzisiaj na Małą Wysoką (2428 m) i przejścia przez przełęcz Rohatkę (2290 m) aby dotrzeć do Zbójnickiego Schroniska. W głowie staram się ułożyć na szybkości nowy plan. Zbliża się godzina odjazdu pociągu, tak więc zbieram się do wyjścia na peron. Kiedy już wyciągam ręce po plecak aby go założyć, nagle przebiega przeze mnie mały dreszcz i niepokój. Zauważam bowiem że nie mam przypiętej do plecaka reklamówki z moimi zamiennymi butami! Przez moją głowę przebiega tysiące myśli co się stało, no i dochodzę do jednego wniosku. Zapomniałem ich zapakować w schronisku. Wściekłość na siebie wywołuje jednak we mnie i uśmiech z zaistniałej sytuacji. Co jednak robić? Znowu iść z plecakiem na górę po buty? Przychodzi mi do głowy myśl - wjadę wyciągiem krzesełkowym. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Przyjemność taka kosztuje 230 SK w obie strony. Przy dobrej pogodzie wjazd jest na pewno bardzo przyjemnym przeżyciem, niestety ja wówczas byłem trochę zmoczony przez deszcz, co sprawiło że po kilku minutach jazdy zamiast deszczu była na mnie warstwa szronu. Wysiadam na górze i idę ponownie do budynku schroniska. Na szczęście buty się odnajdują więc wracam na wyciąg. Zauważam wyraz zadziwienia na twarzy pracownika kolejki. No cóż w sumie go rozumiem - wyjeżdża jakiś typ z 15 kilogramowym plecakiem, po czym po 2 minutach wraca znowu na dół - także z tym plecakiem. Widać nie spodobało mu się tutaj ;-)
Po raz kolejny dochodzę do poczekalni w Szczyrbskim Jeziorze. Znowu spóźniłem się o parę minut na pociąg, a kolejny jedzie o 13:04. Dzień jak widać układa mi się "cudownie". Jedyne pocieszenie to takie, że i tak w taką pogodę nie pochodziłbym wysoko. Ostatecznie odjeżdżam w stronę Starego Smokowca. Jazda elektriczką odbywa się w przykrytym chmurami lesie. Dopiero poniżej miejscowości Wyżnie Hagi odsłania się trochę krajobraz, jednak jak widać albo raczej nie widać - całe Tatry są zakryte.
Wysiadam w Starym Smokowcu i kieruję się zielonym szlakiem na Siodełeko (słow. Hrebienok, 1285 m). Samopoczucie mam raczej nie najlepsze. Nie dość że pogoda jest kiepska i nie widać szansy poprawy, to jeszcze na odnalezienie butów wydałem 230 SK. Po niecałej godzinie znajduję się już przy górnym budynku stacji kolejki na Hrebienoku. Zatrzymuję się tutaj na 5 minut, wyciągam wodę z plecaka i... szybko wyciągam także aparat! Chmury się rozwiewają, odsłania się Łomnica (2634 m) i Pośrednia Grań (2441 m), zaczyna świecić słońce. Szeroki uśmiech znowu gości na mojej twarzy ;-)
Wyruszam Tatrzańską Magistralą ku Schronisku Łomnickiemu. Szlak tutaj jest poprowadzony wygodną i szeroką ścieżką pośród lasu. Warto wspomnieć jednak, że znajdują się tutaj 2-3 prześwity w lesie z których widać pięknie rysujące się szczyty. Tak wygląda szlak do osiągnięcia Potoku Staroleśnego. Po przekroczeniu mostku na wspomnianym potoku szlak zaczyna wznosić się do góry kamiennym, choć także wygodnym szlakiem. Kilkukrotnie zmienia on tutaj swój kierunek i podobnie jak wcześniej kilkukrotnie odsłaniają mi się widoki - głównie na Sławkowski Szczyt (2452 m), Pośrednią Grań (2441 m) i Dolinę Staroleśną. Gdy wreszcie wychodzę całkiem z lasu, zaczyna trochę wiać wiatr. Ludzi na szlaku jest bardzo mało. Zbliżam się coraz to bardziej ku Łomnickiemu Schronisku. Widzę już z daleka duży budynek stacji kolejki Skalnate Pleso, położonej na wysokości 1751 m. Gdy dochodzę do schroniska i pytam o miejsca okazuje się że już nic nie ma. Jednak to co głównie zwraca moją uwagę tutaj, to jest sposób w jaki gospodarz podszedł do mnie. Z tego co zauważyłem, było mu strasznie nie na rękę że przyszedłem i w ogóle że mu śmiem przeszkadzać. Gdy chciałem tuż przed wyjściem ubrać czapkę krzyknął coś do mnie że blokuje mu drogę i kazał się wynosić... Nigdy z tak nieprzyjemnym przyjęciem w schronisku się nie spotkałem. Nie pozostało nic innego jak udać się do budynku stacji kolejki, gdzie na szczęście po krótkiej rozmowie okazało się, że istnieje tam dziś możliwość przenocowania się na podłodze w holu. Warunki dość spartańskie, ale cóż - ja nie oczekiwałem hotelowych więc postanowiłem pozostać, zresztą niespecjalnie miałem inne wyjście. Martwił mnie tylko potężny wiatr, który z każdą chwilą coraz bardziej się wzmagał. Zmieniłem nawet zamiar co do zrobienia kilku zdjęć na zewnątrz. Wichura po prostu wymagała ode mnie wytężenia wszystkich sił, abym się nie przewrócił. Takie robienie zdjęć nie miało po prostu sensu. Spędzając ostatnie chwile przed zachodem słońca patrzyłem jak coraz bardziej wychylają się wagoniki nie kursującej kolejki. Największy wiatr miał jednak dopiero nadejść... Kiedy zrobiło się całkiem ciemno ułożyłem się na podłodze w holu. Trudno jednak było myśleć o zaśnięciu. Wichura a właściwie mogę chyba to nazwać spokojnie huraganem, świszczała i piszczała a przy każdym mocniejszym podmuchu sprawiała, że trzeszczały wszystkie okna w budynku. Obsługa stacji pozabezpieczała drzwi przed otworzeniem, przez położenie przy nich pustaków. Koło godziny 22.00 wiatr już non-stop wiał z taką siłą że budynek drżał cały czas. Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego. Za oknem mimo nocy było widać jak żwir z pobliskich zboczy jest wynoszony na wysokość kilku, kilkunastu metrów tak jakby to był śnieg a nie kamienie. Po raz kolejny w dniu dzisiejszym ogarnęło mnie trochę przygnębienie i myśli czy uda mi się w najbliższych dniach przejść jakiś ciekawy szlak. Przy takim wietrze wejście na grań oznaczało niemal samobójstwo. Po północy wiatr trochę zaczął słabnąć i udało mi się choć na chwilę zasnąć. W budynku jednak było bardzo zimno. Wichura sprawiła że zimno przeniknęło do środka i musiałem ubrać wszystko co miałem w plecaku aby tylko nie telepać się z zimna. Ranek był jednak dla mnie miłym zaskoczeniem. No ale o tym co się wydarzyło następnego dnia, napisałem w kolejnej relacji (dzień 3 i 4 z 8). Przejdź do kolejnej relacji.
![]() Część 1 |
![]() Część 2 |