O godzinie 6.00 budzik z komórki przerywa mój i Pawła sen. Jak zwykle chwila wahania, nie! jeszcze chwila, jeszcze 10 minutek snu. Wiedząc jednak, że te 10 minutek czasem przeradza się w godzinę albo i więcej zrywam się z łóżka, ubieram się i lecę zobaczyć jaka jest pogoda. Wychodzę przed schornisko i... cóż można powiedzieć - jest super! Może trochę zimno, ale widoki są przepiękne - niebo bezchmurne, a obok huczy Wyżni Chochołowski Potok. Wracam więc do pokoju, pakujemy się i wychodzimy, śniadanie zjemy później.
Najpierw kierujemy się poprzez Chochołowską Polanę zielonym szlakiem aby dojść do rozstaju ze szlakiem czerwonym (tym drugim z kolei), prowadzącym przez Kulawiec na Trzydniowiański Wierch. Początek owego szlaku biegnie dość stromą i zniszczoną ścieżką poprzez las. Po pół godzinie wchodzenia, okazuje się że nawet nie jest takie zimno, a po kolejnej chwili to już nawet jest gorąco i upalnie :) W górnej części pasma lasów trzeba tylko uważać na szlak, gdyż łatwo go zgubić. Odwracając się do tyłu widać już tonące w słońcu zbocza Bobrowca.
Wychodzimy w pasmo kosodrzewiny, wypatrując już naszego pierwszego celu, Trzydniowiańskiego Wierchu, a dokładniej wierzchołka z którego zeszliśmy wczoraj innym szlakiem. Tam chcemy zjeść śniadanie, ale okazuje się że jednak nasze żołądki protestują tak głośno że siadamy na kilka minut przed szczytem. W dole widać świetnie Podhale, które jest malowniczo przykryte chmurami. Widać także Starorobociański Szczyt (2176 m), w stronę którego będziemy się dalej kierować (foto). A wreszcie widać i nasz pierwszy zdobyty wczoraj szczyt - Grześ (1653 m) a wraz z nim Osobitą (1687 m) (foto).
Spoglądamy jeszcze na Dolinę Chochołowską (foto) i wyruszamy dalej. Najpierw dochodzimy do rozstaju szlaków, a następnie podchodzimy pod Kończysty Wierch (2005 m) szlakiem którym wczoraj schodziliśmy. Stąd najlepiej prezentuje się grupa Rohaczy, widok w tą stronę jest naprawdę fascynujący. Tym bardziej, że jesteśmy tu zupełnie sami. Na Kończystym Wierchu nie siedzimy za długo gdyż widzimy, że powoli podnoszące się chmury mogą w niedługim czasie znowu przysłonić widok, póki co jest jednak w porządku. Tak więc rozpoczynamy podejście pod Starorobociański, na którym jedyną trudnością jest osuwający się spod nóg żwir i kamienie. Na wierzchołek Starorobociańskiego dochodzimy w około 2:40 h od wyjścia ze schroniska.
Tak więc zdobywamy najwyższy wierzchołek polskich Tatr Zachodnich. Stąd roztacza się niezwykle bogata panorama obejmująca dziesiątki szczytów. Patrząc na wschód widzimy wierzchołki górujące nad Doliną Kościeliską, Czerwone Wierchy, a w oddali szczyty Tatr Wysokich (foto), na zachodzie z kolei malują się szczyty Rohaczy, Jarząbczego Wierchu i Raczkowej Czuby (foto). Na południu wije się walna Dolina Raczkowa, a w głebi za nią widać jak za mgłą Tatry Niżnie (foto). Jednym słowem atmosfera jest cudowna, także na szczycie zostajemy kilkadziesiąt minut.
Uroku dodaje także pobliska Bystra (2248 m) - najwyższy szczyt Tatr Zachodnich (foto). Po około pół godzinie pojawia się trzech turystów, którzy są pierwszymi ludźmi spotkanymi na szlaku. Nadal jednak można się cieszyć z ciszy i spokoju o który bardzo trudno w naszych Tatrach w sezonie. Powoli zaczynamy myśleć o zejściu, a mamy zamiar schodzić w stronę Gaborowej Przełęczy i następnie przez Ornak dostać się do Doliny Kościeliskiej. Zejście wygląda podobnie jak i po drugiej stronie - także trzeba uważać żeby się nie poślizgnąć. Schodząc jesteśmy tak zajęci patrzeniem pod nogi, że nawet nie zauważyliśmy, że znaleźliśmy się... w pobliżu stadka kozic!
Te na ogół płochie zwierzęta tym razem doszły jednak do wniosku, że nie stanowimy dla nich zagrożenia i zaczęły się nam przyglądać co najmniej z taką samą ciekawością jak my im!(foto), (foto). Co ciekawe w miarę upływu czasu pojawiały się nowe "sztuki" i wkrótce naliczyłem ich prawie dwadzieścia. Patrząc na nie można im było tylko pozazdrościć zręczności w poruszaniu się po stromym terenie - robiły to na pewno dużo lepiej od nas :) (foto), (foto). Tak spoglądając na nie minęło pewnie ze 20 minut, aż zaczęliśmy schodzić dalej w stronę Gaborowej Przełęczy (1938 m). W drodze na nią powoli zaczynamy spotykać turystów, ale w dalszym ciągu jest ich niewielu.
Z Przełęczy jeszcze raz spoglądamy na Dolinę Raczkową (foto), gdyż za chwilę odbijamy z grani głównej na północ. Perć nasza mimo, że nie przedstawia żadnych trudnośi wije się dość malowniczo. Po chwili odsłaniają się nam Siwe Stawki w Dolinie Kościeliska (foto). Idąc granią Ornaku ma się ten komfort, że można spoglądać na dwie największe polskie doliny Tatr Zachodnich. Po lewej Dolina Chochołowska, po prawej Dolina Kościeliska mówią nam, że znajdujemy się w sercu Tatr Zachodnich. Po drugiej stronie Doliny Starorobociańskiej (bocznej odnogi Doliny Chochołowskiej) widzimy teraz grań Trzydniowiańskiego Wierchu na której znajdowaliśmy się 2 godziny temu (foto). Po drugiej stronie natomiast można już wypatrzyć ukryty pośród lasu Smreczyński Staw.
Przechodzimy najpierw przez Zadni Ornak (1867 m), który wbrew intuicji (przynajmniej mojej) jest wyższy od właściwego wierzchołka Ornaku (1854 m), a następnie osiągamy ten drugi. Następny etap szlaku to już zejście na Przełęcz Iwaniacką (1459 m), na którą dostajemy się za pomocą męczących i znienawidzonych przeze mnie kamiennych stopni, w dużym stopniu obciążających kolana. Tuż przed przełęczą wchodzimy w las, który świadczy o tym, że zeszliśmy na około 1500 metrów. Na przełęczy znajduje się kilka osób więc się nie zatrzymujemy, skręcamy w prawo i podążamy w stronę Schroniska na Hali Ornak. Dzieli nas jednak jeszcze od niej 350 metrów różnicy wysokości, którą pokonuje się w sposób analogiczny jak poprzednio - czymś w rodzaju schodów. Jest to tak męczące, że mówię sobie iż w następnym roku muszę się zdobyć na zakup kijków. Po kilkudziesięciu minutach drogi domyślamy się, że znajdujemy się już blisko schroniska.
Wreszcie się odsłania... ale widok ten jest raczej przerażający niż piękny. Znajome schronisko jest oblegane przez setki turystów, którzy wybrali się dziś na wycieczkę Doliną Kościeliską, aby się tutaj poopalać. Niby jest to naturalny widok tutaj, ale nie oznacza to, że mi się to podobało. Wchodzimy do schroniska przekąsić coś, gdyż głód znowu daje się nam solidnie we znaki, ale patrząc na ceny które są podobne albo i większe od tych z Rynku Głównego w Krakowie jakoś nagle zrobiłem się mniej głodny :) W sumie to poprzestaje na zamówieniu zupy, a później - piwa :) Ten złocisty napój kosztuje jednak w tym miejscu 7 zł więc staram się nim delektować i nie pić za szybko wiedząc, że drugiego dziś na pewno nie kupię. Po obiedzie (na drugie danie zjedliśmy nasze kanapki z konserwą) zapłaciliśmy za pokój po czym postanowiliśmy udać się do Kir po zakupy mając przed sobą jeszcze parę godzin dnia.
Wyruszyliśmy więc, gdyż do tego naszego sklepu mieliśmy ponad godzinę drogi szybkim marszem. Droga oczywiście jest bardzo piękna krajobrazowo - wielu uważa tę dolinę za najpiękniejszą dolinę Tatr Zachodnich. Jest też zarazem całkowicie odmienna od sąsiadującej Doliny Chochołowskiej. Ze względu jednak na panujący ruch turystyczny trudno mówić o delektowaniu się tak tymi widokami jak mogliśmy to robić wcześniej. Niewątpliwie jest jednak o niebo ładniej niż na zatłoczonych ulicach Krakowa :) Po wyjściu z TPN robimy zakupy i znowu wchodzimy do TPN, musząc kupić znowu dwa bilety (chyba nie rozegraliśmy tego najlepiej!). I tutaj pewne zaskoczenie szlak opustoszał w znacznym stopniu. Tak więc to czego nam brakowało wcześniej osiągnęliśmy teraz. Nareszcie możemy poczuć urok Doliny Kościeliskiej (foto). Popołudnie powoli się kończy, ale do zachodu jeszcze mamy około półtorej dwie godziny. Tak więc przyspieszamy kroku, gdyż chcemy jeszcze podejść nad Smreczyński Staw. Będąc na Wyżniej Kirze Miętusiej odsłania się nam masyw Czerwonych Wierchów (foto). Dalej w drodze towarzyszy nam głośny Kościeliski Potok. Schronisko osiągamy na godzinę przed zachodem słońca więc zostawiamy szybko zakupy w pokoju i wyruszamy jeszcze nad Smreczyński Staw. Droga wiedzie poprzez las, szybkim krokiem około 25 minut. Wreszcie drzewa ustępują odsłaniając małe oczko wodne pośród lasu otoczonego szczytami (foto), (foto). Tomanowa Polska, Smreczyński Wierch, Kamienista oraz Ornak stwarzają tutaj atmosferę pięknego zakątka górskiego (jesteśmy nad stawkiem sami). Siedzimy tutaj chwilę, ale wkrótce wyruszamy z powrotem gdyż nie chce nam się po ciemku wracać przez las. Okazuje się, że faktycznie była to już odpowiednia pora na powrót gdyż w chwili gdy wchodzimy do schroniska jest już prawie ciemno. Szykujemy się powoli do spania, gdyż o 22.00 zostaje odłączony prąd. Tak oto kończy się drugi dzień naszej wędrówki.
