!!! Forum !!!
FORUM GÓRSKI ŚWIAT
Koniecznie zobacz!


Menu główne
Strona główna
Bezpieczeństwo w górach
Co nowego
Co wziąć na szlak?
Galeria zdjęć
Górskie korony
Partnerzy serwisu
Relacje wybrane z forum
Relacje z gór świata
Tapety
Zdjęcie miesiąca


Tatry
Informacje ogólne
Schroniska w Tatrach
Szlaki tatrzańskie


Inne góry w Polsce
Beskid Sądecki
Beskid Wyspowy
Beskid Żywiecki
Bieszczady
Gorce
Okolice Krosna
Pieniny


------------------------------------

Ostatnia aktualizacja:
27.03.2011

Najlepsze górskie strony




Górski Świat - relacje ze szlaków tatrzańskich

Siwa Polana - Polana Chochołowska - Grześ - Rakoń - Wołowiec - Jarząbczy Wierch - Kończysta - Schronisko na Polanie Chochołowskiej

Godzina 5:40, Kraków. Jeden z najbardziej znienawidzonych dźwięków w moim życiu - budzik. Dzisiaj jednak ma choć trochę inną wymowę. Nie idę ani do pracy, ani na uczelnię - ale jadę w Tatry. Mimo to pobudka wcale łatwa nie jest. 10 minut później zamykam mieszkanie i idę na przystanek, z którego jadę na dworzec autobusowy. Około 6:40 pojawiam się i na samym dworcu PKS w Krakowie, gdzie podchodzę do stojącego już na stanowisku autobusu Szwagropolu. Kupuję bilet (studencki 9 zł) i znajduję sobie miejsce przy szybie. Początek jazdy jak zwykle nudny, pośród codziennie widzianych brudnych kamienic oraz zatłoczonych skrzyżowań. Po około 20-30 minutach wyjeżdżam z Krakowa. Odcinek do Myślenic jest dość monotonny, później już jest lepiej. Pojawiają się górki, ja jednak wyczekuje ciągle okolic miejscowości Naprawa, skąd często poraz pierwszy na tej trasie widać Tatry. I wreszcie dojeżdżamy - odsłaniają się Tatry! Tym razem jestem tym bardziej szczęśliwy, gdyż jadę na całe 5 dni chodzenia z plecakiem - więc tak szybko ich nie opuszczę. Mijamy Nowy Targ i Poronin wjeżdżając w końcu do Zakopanego. W okolicach dworca autobusowego w Zakopanem wysiadam z autobusu i kieruję się w stronę busów. Szukam tego jadącego do Doliny Chochołowskiej, co nie jest specjalnie trudne gdyż busy kursują tutaj rzeczywiście bardzo często. Po 20 minutach staję u progu Siwej Polany. Kupuję bilet wstępu do TPN i rozpoczynam moją wędrówkę.

Jak na wymarsz na szlak jest już dość późna godzina - 9:15 idę więc dość szybkim krokiem. Rozmyślam o czekającej mnie wędrówce, nie tylko dzisiaj, ale i także w następnych dniach. Według moich planów mam zrobić około 120-130 km w ciągu pięciu dni - nie schodząc do Zakopanego, nocując jedynie w schroniskach. Jaka będzie pogoda? No i czy uda mi się zrealizować mój plan idąc z kilkunastokilogramowym plecakiem? Dziś zaczynam w Chochołowskiej, za cztery dni chcę być na Polskim Grzebieniu na Słowacji. Tak więc na rozmyślaniach mija mi połowa drogi do schroniska. Mijam w końcu czerwone odgałęzienie szlaku prowadzące na Trzydniowiański Wierch, znak że za chwilę moim oczom ukaże się Polana Chochołowska. Przechodzę przez mostek nad Chochołowskim Potokiem, już teraz wiem że przynajmniej w najbliższych godzinach powinno być słonecznie i ciepło (foto). Wreszcie wynurza mi się powoli wspomniana polana (foto). Na wprost mnie znajduje się Grześ (1653 m), bardziej w lewo Rakoń (1879 m), a po chwili widać częściowo także i Wołowiec (2064 m) (foto). Znajdujące się tutaj chaty pasterskie dodają specyficznego uroku temu miejscu. Podchodząc do schroniska odwracam się i robię jeszcze jedno zdjęcie na Kominiarski Wierch (1829 m) (foto). W sumie idąc tym dość szybkim marszem udało mi się przejść ten odcinek w godzinę i dziesięć minut. Nie jest to może duże osiągnięcie, ale biorąc pod uwagę plecak a także to, że przyjechałem prosto z miasta można powiedzieć, że czas ten jest całkiem niezły. Do schroniska wchodzę w dobrym nastroju, pogoda sprzyja, humor także. Choć nieco pogarsza mi się na widok cen panujących tutaj, np. Żurek z jajkiem - 6 zł, zupa gulaszowa - 8 zł. Zamawiam więc żurek, a po posiłku przebieram buty na te wyższe chroniące kostkę i wchodzę na szlak, który na tym odcinku znakowany jest na żółto.
Początek wiedzie wzdłuż Bobrowieckiego Potoku, na którym to znajduje się ujęcie wody dla tutejszego schroniska. Ścieżka pnie się dość ostro do góry mimo, że idę na stosunkowo niski szczyt. Po kilku zakosach odsłania się ładny widok w stronę Kominiarskiego Wierchu i Iwaniackiej Przełęczy (foto). Nie zostaję tutaj jednak dłużej, gdyż inni turyści już się tutaj rozłożyli na chyba dłuższy odpoczynek. Tak więc wchodzę z powrotem w las, który jednak po kilkunastu minutach rzednie, aby tuż przed osiągnięciem grani całkiem zaniknąć. Po lewej stronie widać w oddali Jarząbczy Wierch (2137 m) (foto), szczyt na którym dziś także chcę być. Z prawej strony prezentuje się natomiast dość rozległy Bobrowiec (1663 m) (foto). Tak więc decyduje się na dalszy marsz - teraz już pośród kosodrzewiny, aby przystanek sobie zrobić dopiero na szczycie. Wierzchołek osiągam po godzinie drogi od schroniska spotykując tutaj kilku turystów. Widoczny stąd Rakoń jest niestety częściowo schowany za chmurami - nie są to chmury deszczowe, ale po prostu te z tego niemiłego gatunku, które zasłaniają widoki jeśli są za nisko (foto). No nic nie ma co się martwić, atmosfera Tatr i tak na mnie oddziaływuje w sposób taki jak zwykle - niesamowity. Patrząc na zachód spoglądam jeszcze na Dolinę Łataną oraz znajdujący się powyżej niej wierzchołek Osobitej (1687 m) (foto) i decyduję się na dalszą drogę, po raptem chyba 5 minutach postoju. Drugie śniadanie zjem później. Tak więc wyruszam dalej i pośród kosodrzewiny schodzę w stronę Łuczniańskiej Przełęczy. Po 5 minutach dochodzę do rozstaju szlaków, jednak mi wolno iść tylko tym niebieskim, gdyż zielony jest już szlakiem słowackim. W tym rejonie trzeba troszkę uważać na znaki gdyż dość łatwo je stracić z oczu. Patrząc w lewo ładnie się teraz prezentuje Dolina Chochołowska z Chochołowską Polaną (foto), tymczasem patrząc na południe w stronę Rakonia i Wołowca widzę niestety dalej dość grubą i gęstą warstwę chmur otulającą pasmo Rohaczy oraz Wołowiec (foto). Droga na Rakoń jest dość monotonna, bez dłuższych odcników o większej stromiźnie. Na Rakoń z Grzesia dostaję się w godzinę - ale tym razem dość wolnym krokiem. Postanawiam się tutaj zatrzymać i zjeść w końcu to zaległe śniadanie. Ledwo jednak zdążyłem oprzeć się o słupek graniczny i wyciągnąć pasztet, jak podchodzą do mnie dwie osoby ze Straży Granicznej prosząc o paszport bądź dowód osobisty. Oczywiście to tylko rutynowa i wyrywkowa kontrola, więc wszystko trwa jedynie około 2-3 minut, po czym wreszcie mogę się zabrać za to jedzenie. Gdy kończę jeść, chmury z Wołowca widzę, że przesunęły się nawet i na Rakoń więc widoki mam stąd bardzo ograniczone (foto). W dole bardzo słabo widać Tatliakovą Chatę wraz ze stawkiem Czarna Młaka (foto). Teraz pozostaje mi tylko zejść na pobliską przełęcz i rozpocząć właściwe ale krótkie podejście na mój pierwszy dwutysięcznik podczas tej wycieczki - Wołowiec (2064 m). Podejście odbywa się właściwie w chmurach więc widoków właściwie nie ma (foto). Mimo to chodzenie po górach w chmurach też ma swój urok. Po wyjściu na szczyt jedyne sensowne zdjęcie mogę zrobić tutejszemu drogowskazowi (foto). To jest ostatnie miejsce dzisiaj na szlaku gdzie spotykam większą ilość osób.

Po paru minutach postoju wchodzę na czerwony szlak prowadzący na Jarząbczy Wierch (2137 m) - jednak do wspomnianego szczytu jeszcze dość długa droga. Pierwszy etap zejścia ze względu na wspomniane chmury jest także nie godzien wspominania. Dopiero po około 20 minutach zaczyna z prawej lekko przebłyskiwać Jamnicki Staw Niżni (foto). Zaczyna rysować się także cała Jamnicka Dolina (foto) - objaw, że znowu wyszedłem z chmur, które jednak dalej szczelnie przykrywają Wołowiec i część Rohaczy (foto), (foto). Droga teraz biegnie ładnie wijącą się percią, której czasem na drodze stają małe turnie i większe głazy wymagające ominięcia bokiem lub wspięcia się na nie (foto). Nie ma jednak większych trudności. W dole doskonale już widać wijące się szlaki słowackie. Natomiast przede mną widoczna jest już dość dobrze Łopata (1958 m), pod której wierzchołkiem wiedzie mój szlak. Jak do tej pory od Wołowca nie spotkałem ani jednej osoby (foto), a i nie zanosi się na to abym w najbliższym czasie jakowąś spotkał. Po minięciu Łopaty schodzę ku Niskiej Przełęczy (1831 m), aby wreszcie rozpocząć podejście pod Jarząbczy Wierch (foto). Właśnie ten ostatni etap jest najbardziej męczący - przede mną do pokonania 300 metrów różnicy wysokości dość stromym odcinkiem. Teraz u góry zauważam jakichś turystów, którzy idą w tą samą stronę co ja. Odwracając się do tyłu natomiast widać ciągle miejscami zasłonięte przez chmury Rohacze (foto). W połowie podejścia mój szlak łączy się z zielonym słowackim, aby wspólnie wspiąć się już z nim na szczyt. A tam ku mojemu zaskoczeniu znajduje się 5 turystów, ku zaskoczeniu gdyż jak pisałem na szlaku nikogo nie spotkałem. Chmury jednak nie dają za wygraną i nie widać praktycznie nic (foto). Siadam więc na szczycie aby chwilkę odpocząć, bo podziwiać widoków nie ma jak. I nagle góry mnie zaskakują - a właściwie chmury. Najwyraźniej jakieś prądy powietrzne zadziałały tu w odpowiednim czasie i chmury się nagle rozpłynęły ukazując mi przepiękne widoki zarówno w stronę Rohaczy (foto) jak i w stronę Starorobociańskiego Wierchu (2176 m) (foto) - najwyższego szczytu polskich Tatr Zachodnich, a zarazem mojego jutrzejszego celu. Tak więc wbrew oczekiwaniom udaje mi się zrobić tutaj kilka fotek (foto), (foto), na więcej jednak chmury znowu nie pozwalają gdyż najwyraźniej doszły do wniosku, że dość tych widoków na dziś i znowu przykryły wierzchołek. Jako, że nie lubie siedzieć za długo pośród innych turystów postanawiam iść dalej i rozpoczynam zejście w stronę Kończystego Wierchu (2005 m). Także i ten odcinek jest prosty technicznie, jedynie w paru miejscach trzeba uważać gdzie się stawia nogę. Teraz przede mną zaczynają się malować Czerwone Wierchy (2126 m), a w oddali bardzo nieśmiało Tatry Wysokie. Na Kończysty Wierch docieram około godziny 17.00 (foto), spotykając tutaj chłopaka, który wcześniej minął mnie na Wołowcu. Po kilku słowach widząc, że on także ma zamiar nocować pewnie w schronisku na Chochołowskiej Polanie postanawiamy odbyć dalszą część drogi razem. Nawet nie przypuszczaliśmy wtedy, że razem będziemy szli szlakiem aż przez 3 dni rozstając się dopiero na wierzchołku Rysów. Na Kończystym Wierchu zostajemy jednak jeszcze chwilkę, gdyż teraz chmury znowu odsłoniły nam widoki a świecące słońce dodaje górom niezwykłego uroku (foto). Tym większym, że nie widać innych turystów. W oddali widać nawet rejon Tatr Wysokich z Rysami (2503 m) i Wysoką (2547 m).

Po kwadransie zaczynamy zejście na Trzydniowiański Wierch (1758 m), gdzie będziemy skręcać w lewo na "szlak papieski". Od teraz droga przebiega w bardzo dobrych warunkach atmosferycznych, a znajdujące się na zachodzie Rohacze wyglądają jak błyszczące w słońcu wierzchołki Tatr Wysokich (foto). W dole już zaczyna być słychać szum pierwszych górskich potoków tworzących niżej jeden Jarząbczy Potok. Mijamy najpierw Czubik (1846 m), później kolejny wierzchołek Trzydniowiańskiego dochodząc wreszcie na ten przy rozstaju szlaków (foto), (foto). Zatrzymujemy się poraz ostatni przed zejściem w dolinę, z nadzieją jednocześnie, że gdy tu jutro wejdziemy będzie panowała równie piękna pogoda. Zejście jest początkowo mało przyjemne ze względu na osuwający się żwir spod nóg, jednak odcinek ten jest dość krótki i wkrótce wchodzimy na wygodniejszą ścieżkę. Mijamy kilka źródełek z chłodną i bardzo dobrą wodą, zostawiając słońce za granią. Odtąd idziemy w podwieczornym cieniu wędrując najpierw pośród kosodrzewiny, a wkrótce osiągając także górną granicę lasu. Wreszcie dochodzimy do połączenia Jarząbczego Potoku z Wyżnim Chochołowskim, nad którym to przechodzimy prowizorycznym mostkiem. Stąd już niecałe pół godziny drogi do schroniska. Niestety rejon tym którym idziemy to rejon zrywki drewna, więc towarzyszące widoki widocznej ingerencji człowieka w przyrodę są dość przygnębiające. Drogę do połączenia ze szlakiem wiodącym dnem Chochołowskiej Doliny wolę więc przemilczeć, za to tam... przepiękny widok Kominiarskiego Wierchu odbijającego żółte, a wręcz pomarańczowe promienie zachodzącego słońca (foto). Nie zatrzymujemy się jednak i idziemy do pobliskiego schroniska, w którym to znajdujemy się w ciągu pięciu minut. Widok krzeseł i ławek sprawia nam dużą radość. Zamawiam przy okazji od razu zupę gulaszową, która po całym dniu chodzenia smakuje naprawdę nieźle i przystępuję do wspomnień z dnia dzisiejszego, który mimo ograniczonych widoków z Wołowca i kilku innych miejsc na szlaku był z pewnością bardzo udany. Przede wszystkim wędrówka w ciszy i spokoju pięknymi perciami są główną zaletą tego rejonu Tatr (w tym okresie, czyli na początku września). Po kolacji płacimy za pokój i po wieczornej toalecie (warunki w tym schronisku są całkiem przyzwoite) kładziemy się spać, myśląc o jutrzejszym Starorobociańskim Wierchu i Dolinie Kościeliskiej.

Mapa regionu wycieczki opisanej powyżej

Kliknięcie na miniaturce spowoduje powiększenie mapy (270 KB)
Mapa została zamieszczona dzięki uprzejmości wydawnictwa Polkart.





Serwis Górski Świat - Copyright © Bartłomiej Pedryc 2003-2014.
Wszelkie prawa zastrzeżone.