Po nocnych rozmowach Polaków nie wstaliśmy wcześnie. Koniec końców na szlak wyszliśmy dopiero coś po 10-tej. Na początek sprawdzenie detektorów i w drogę ku górze. Pierwszy wzgórek to Grześ. O ile z okna schroniska udało się zrobić zdjęcie nawet wierzchołka Jarząbczego, o tyle na szlaku ogarnęła nas znów szarość. Gdzieś tam co prawda błękit chyba się pojawiał wyżej, ale później równie szybko znikał. Zresztą po dniu wczorajszym nie robiłem sobie wielkich nadziei. Oczywiście na Grzesiu szaro. Widoków nic.
Idziemy dalej. Aha nie pisałem jeszcze - trójka piechurów i jeden skiturowiec Paaulo nas było. Ten Skiturowiec jak zobaczył pierwszy zjazd to momentalnie pojechał, ale lądowanie było twarde. Po drodze wziąłem zgubioną nartę i Mu podałem. Taki dobry uczynek :-) Idziemy sobie i idziemy, kosówka już się kończy a tu nagle prześwituje tarcza słońca w chmurach. Ot powróciła nadzieja na widoki.
Wkrótce tempo nasze diametralnie spadło. Chmury co prawda były cały czas, ale już poniżej nas Zaczęła się trwająca di wieczora sesja fotograficzna. Widoki nieziemskie.
Nie ma tu chyba zbyt wiele co pisać, najlepiej i tak zdjęcia oddadzą co czuliśmy będąc w tym czasie i w tym miejscu. Warte uwagi jest informacja, że Paweł zjechał z Rakonia jako, że udawał się dziś do Krakowa. My poszliśmy dalej na Wołowiec. Od Przełęczy Zawracie za Rakoniem nie było już ni jednego człowieka.
W drodze powrotnej chmury zmieniły kolor oświetlone zachodzącym słońcem. Piękna cisza, barwy, odcięcie chmurami od rzeczywistości gdzieś tam w dole.
Na koniec zostało przejście przez chmury. Jako, że robiło się już ciemno trzeba było się pilnować aby nie pobłądzić. Na Łuczniańskiej Przełęczy wyciągamy czołówki, przy których to tuż pod Grzesiem zatrzymujemy się na małe co nieco. Chmury nagle zniknęły i odsłoniło się gwiaździste niebo. Podwieczorek w tak pięknej scenerii pewnie szybko się nie trafi ponownie.
Pod dużym wrażeniem dnia dzisiejszego dotarliśmy do schroniska. Nazajutrz pogoda się skiepściła na dobre. Chmury i nasilające się opady śniegu.