Białe szczyty przybliżały się do nas z każdą chwilą. Znajome ich kształty zachęcały do wypatrywania i śledzenia trasy zbliżającej się wędrówki. Zmierzaliśmy gdzieś tam wysoko, pośród biel wyłaniającą się ponad wszechotaczającą zieleń. To właśnie tam była ostatnia ostoja tegorocznej zimy, a my zmierzaliśmy ku niej. Chcieliśmy się oddalić od cywilizacji. Pójść tam gdzie nie będzie innych...
Wędrówkę rozpoczynaliśmy na Siwej Polanie. Zanim jednak na dobre wkroczyliśmy na szlak, nastąpiła zmiana planów. Miało być przejście dnem Chochołowskiej, a po krótkich przemyśleniach skierowaliśmy się w kierunku Doliny Lejowej. Tu oczywiście jeszcze pośród zieleni, ale co ważniejsze także i ciszy.
Zdobywamy powoli wysokość, mijamy kolejne mostki na Lejowym Potoku. Następnie wkraczamy na Ścieżkę nad Reglami. W okolicach Kominiarskiej Przełęczy pojawia się pierwszy śnieg, lecz zejście w stronę Chochołowskiej ponownie wprowadza nas w wiosenne otoczenie i krajobrazy.
Polana Jamy to miejsce gdzie po raz pierwszy zatrzymujemy się na dłuższą chwilę. Mało oblegane, mało znane, a według mnie naprawdę warte zobaczenia. Może pod względem widokowym nie jest wybitne, ale myślę, że w tym miejscu człowiek czuje się tak jakby na uboczu Tatr. Jest to pewna odskocznia i ewenement, gdyż zatłoczone dno Doliny Chochołowskiej znajduje się może 10 minut drogi od nas. Tam też schodzimy, ale może przemilczę ten odcinek... ten gdzie tłumy na szlaku przypominają miejski deptak.
Na szczęście szybko odbijamy w lewo. Zmierzamy za żółtymi znakami w stronę Iwaniackiej Przełęczy. Najpierw delikatnie do góry, później bardziej stromo. Z każdą chwilą przybywa też śniegu. Mijamy pojedyncze osoby na szlaku, ale ogólnie nie ma tu tłoku. Kiedy dochodzimy na przełęcz czujemy pojedyncze krople deszczu. Troszkę rozczarowani pogodą siadamy na krótki posiłek.
Ku naszemu zaskoczeniu, niebawem pokazuje się błękit nieba. Zachęceni zbieramy się aby rozpocząć nasz dalszy etap wędrówki, który poprowadzi nas coraz to wyżej... Powyżej lasu wchodzimy na dość stromy stok pokryty śniegiem. Zakładamy raki, które może obecnie nie są tu niezbędne, ale z pewnością pomagają i zwiększają bezpieczeństwo.
Godzina jest dość późna. Z góry schodzi kilka osób, sądząc jednak po ubraniu i wyposażeniu nie byli nigdzie dalej niż na Ornaku. Tymczasem dochodzimy na grań, gdzie słońce zdążyło już wytopić śnieg, zarówno na samym grzbiecie jak i na stoku o wystawie zachodniej i południowo-zachodniej.
Na Suchym Ornaczańskim Wierchu robimy krótką przerwę. Przed nami rozciągają się niedalekie, ale wysokie szczyty Tatr Zachodnich. Poza niższymi partiami wszystko w dalszym ciągu przykryte jest śniegiem.
Mijamy Siwe Skały z Zadnim Ornakiem, a Siwa Przełęcz jest naszym kolejnym miejscem postoju. Przed chwilą jak się później okazało minęliśmy ostatnich dzisiaj ludzi na szlaku. Mocno operujące słońce, nadaje okolicy wręcz magiczną kolorystykę. Oświetla rozmiękły śnieg, a wyżej skrzy na zamarzniętym. Zeszłoroczne suche trawy nabierają brązowych barw, a pobliskie Siwe Skały kontrastują malowniczo na tle innych krajobrazów. Niebo zasnute jest gdzieniegdzie chmurami, na szczęście dość wysokimi i to z gatunku tych, które dodają niebu i górom specyficznego uroku. Czas iść dalej, jeszcze dalej i jeszcze wyżej...
Najpierw dość niebezpieczne przejście w okolicach dość wąskiej tutaj grani. Odcinek ten dość krótki mijamy szybko, a następnie osiągamy główną grań Tatr. Tak więc znaleźliśmy się znowu w krainie śniegu i lodu, z dołu wydawałoby się tak odległej i jakby z przeszłości... W wędrówce swojej kierujemy się bardziej na słowacką stronę grani, wciąż podchodząc w śniegu coraz to bardziej zmrożonym. Śniegu, który stał się naszym nieodłącznym towarzyszem na szlaku.
Szczyt przybliża się z każdą chwilą, jeszcze nie dawno tak odległy, teraz wydaje się być na wyciągnięcie ręki. I dobrze bo godzina jest już późno popołudniowa. Robimy ostatnie kroki aby ostatecznie stanąć na 2176 m, czyli na najwyższym szczycie polskich Tatr Zachodnich.
Z góry roztaczają się widoki o jakich marzyliśmy. Widoczna jest spora część Tatr, w większości pokryta jeszcze śniegiem. Spore wrażenie robią na mnie okolice Rohaczy oraz Krywań. W międzyczasie kontaktujemy się ze Śnieshką, która dziś była na Małołączniaku. Spoglądamy w tamtą stronę, ale ona już jest teraz niżej, dochodząc do dna Doliny Kościeliska...
Jeszcze pamiątkowe fotki upamiętniające zadowolenie ze wspólnych dokonań, tymczasem zrywa się silniejszy wiatr, słońce chowa się za chmurami, a z nadchodzącej i ciemnej chmury zaczyna sypać...
Rozpoczynamy zejście. Z każdym krokiem słychać charakterystyczny ostry trzask raków wbijających się w twardy tutaj śnieg. Robi się zimno i wietrznie, ale tak szybko jak przyszła ta mała nawałnica, tak szybko też i odchodzi. Słońce znowu wygląda zza chmur, a okolica przybiera ciepłe barwy już prawie wieczornego słońca. Mijamy spore nawisy śnieżne, schodzimy z głównej grani Tatr. Jeszcze jeden najbardziej niebezpieczny odcinek i po chwili zdejmujemy raki. Czas na odpoczynek na Siwej Przełęczy z widokiem na tyle co zdobyty Starorobociański.
Spoglądam na słońce, to już ma niedaleką drogę aby schować się za linię horyzontu. Idziemy granią Ornaku, widoki jednak ciągle nas zatrzymują. Zachód słońca w połączeniu z majestatycznymi chmurami w szaro-czerwonych barwach, a także z wybitnością białych tatrzańskich szczytów stanowią spektakl, tym ciekawszy że tylko ja i Dzienciol jesteśmy obserwatorami. Nikt inny nie znajduje się w pobliżu, cała cywilizacja jest gdzieś niżej o której tu można zapomnieć że w ogóle istnieje...
Słońce chowa się podczas naszego przejścia przez Suchy Ornaczański Wierch. Stąd czeka nas jeszcze około 600-metrowe zejście do schroniska. Zakładamy ponownie raki i chwilę później znajdujemy się już na zejściu na Iwaniacką Przełęcz. Ostatecznie zakładamy czołówki i zagłębiamy się w las.
Na przełęczy stajemy w okolicach godziny 21.00. Nie tracimy jednak czasu i zagłębiamy się w stronę dna Doliny Kościeliska. Co ciekawe okazuje się, że najbardziej uciążliwy fragment dzisiejszej trasy jest dopiero przed nami... Stroma ścieżka raz pokryta jest lodem raz jest już sucha i wolna od niego. Ściągamy raki aby nie iść w nich po odkrytych kamieniach, jednak na tych śliskich odcinkach musimy bardzo uważać. Zaliczamy niedługo po jednej wywrotce, ale na szczęście na tym się kończy.
Upływa trochę czasu, a my przekraczamy towarzyszący nam od dłuższej chwili głośno szumiący potok. Następnie zmierzamy już dość szeroką i prostą ścieżką. Przy świetle naszych czołówek wychodzimy z lasu, przekraczamy mostek, jeszcze mała grupka drzew i odsłania nam się schronisko. Zmierzamy tam tym szybciej gdyż w środku czeka na nas Śnieshka.
Pięć minut później po długim powitaniu rozpoczynamy niezwykle przyjemny wieczór, który z pewnością będzie można długo wspominać. Śnieżka opowiada o jej dzisiejszych przejściach na szlaku. I tak się toczy rozmowa do późnych godzin nocnych, a następnego dnia udajemy się jeszcze przed odjazdem na Tomanową Przełęcz.
Pomimo, że cel dużo bliższy i niższy niż wczorajszy, to jednak magia gór robi swoje. Na koniec zejście przez Dolinę Kościeliska, która dziś jest jakoś niezwykle opustoszała. Wsiadamy w busa i jedziemy do Zakopanego. Tak kończy się to spotkanie z Tatrami, niedługo będą kolejne.
Dzięki dla Śnieżki i Dziencioła za wspólną wędrówkę.