Gdy wychodziliśmy z naszej kwatery, słońce tak jak w poprzednich dniach przywitało nas na szlaku. Najpierw udaliśmy się na małe zakupy (woda mineralna, czekolady) do chyba jedynego sklepu w Podbańskiej. Następnie ruszyliśmy wzdłuż szerokiej ścieżki szlaku, aby osiągnąć wylot Doliny Kamienistej w którą to mieliśmy skręcić.
Początkowo idziemy ładnym lasem, a ścieżka która jest szeroka, pomijając parę krótkich odcinków, nie wznosi się ostro do góry. Po krótkiej chwili mijamy tabliczkę z informacją o zamknięciu dalszej części szlaku w okresie zimowym (od 01.11 do 15.06). Jeszcze kawałek szlak jest szeroki, później jednak się zwęża i na dalszym etapie podążamy już wąską ścieżką, często trochę zarośniętą, co świadczy o bardzo małym ruchu turystycznym tutaj panującym. Wśród leśnych prześwitów ukazują nam się po lewej skały, na wprost zaś bardzo mało uczęszczana górna część Doliny Kamienistej. Widać już także niewielki, ale ładnie komponujący się w otoczenie doliny wodospad, znajdujący się w paśmie kosodrzewiny. Gdy wychodzimy ponad górną granicę lasu zaczynamy odczuwać zimny i w porywach dość silny wiatr.
Według moich obserwacji, zarówno górna granica lasu jak i górna granica występowania kosodrzewiny, jest tutaj mocno obniżona w porównaniu z analogicznymi granicami w większości innych dolin tatrzańskich. Stąd też, mimo że Pyszniańska Przełęcz to jedynie 1788 m, to jednak ostatnia część podejścia odbywa się już wyłącznie wśród traw, ewentualnie innej niskiej roślinności. Gdy wychodzimy na przełęcz zaskakuje nas bardzo silny wiatr. W zasadzie rodzą się we mnie nawet wątpliwości czy powinniśmy iść dalej. Dochodzę jednak do wniosku, że ścieżka na dalszym etapie jest wystarczająco szeroka aby były zachowane podstawy bezpieczeństwa. Wędrówka na dalszym etapie nie jest jednak zbyt przyjemna. Mimo pięknych widoków, zarówno na masyw Bystrej jak i Kamienistej (2121 m) a także w stronę Doliny Kościeliska, wiatr sprawia, że musimy co kawałek się zatrzymać, aby pod osłoną kaptura zaczerpnąć trochę powietrza. Normalnie bowiem, pęd wiatru jest tak silny, że uniemożliwia normalne oddychanie. Mimo prawie 400-metrowej różnicy wysokości pomiędzy przełęczą, a Błyszczem pokonujemy ją w około 30-40 minut. Na samym Błyszczu także nie zatrzymujemy się na długo, mając świadomość jak niewielka odległość dzieli nas od wierzchołka Bystrej. Ostatecznie o godzinie 12.00 stajemy na szczycie Tatr Zachodnich. Co ciekawe wieje tu trochę słabiej niż podczas podejścia. Przynajmniej na tyle słabo, że da się rozmawiać i swobodnie oddychać. Jest jednak zimno. Stąd też po około 10 minutach pobytu na wierzchołku rozpoczynamy zejście. Patrzymy jeszcze w stronę okolicznych dolin, wiemy że to nasz ostatni szczyt zdobyty podczas tego wypadu w Tatry.
Szlak przez chwilkę wiedzie jeszcze grzbietem Bystrej. Robi się znowu coraz zimniej z racji wiejącego tu mocniej wiatru. Po chwili odbijamy jednak w prawo i schodzimy na dno Doliny Bystrej. Po odcinku stromego zejścia zatrzymujemy się na gorącą herbatę z termosu. Ludzi tutaj prawie nie ma, a nasz postój przeciągnął się chwilę. Nagle słychać za nami kilka ostrych gwizdów - odwracamy się i widzimy dwa uciekające świstaki. Naturalnie szybko wyciągam aparat, staram się zrobić zdjęcia. Jeden niestety znika bardzo szybko pośród większej kępki kosodrzewiny, do drugiego staram się choć trochę zbliżyć. Gdy w końcu mi się to jako tako udaje, w ramach nagrody świstak staje ustawiając mi się w ten sposób bardzo szykownie do zdjęcia. Ledwo jednak zdążyłem zrobić 3 czy 4 zdjęcia w górze rozlega się pisk drapieżnika. Nie mija sekunda gdy w popłochu mój fotograficzny obiekt ucieka w pędzie pod kosodrzewinę i pomiędzy głazy. Zatrzymujemy się jeszcze na parę minut w tym miejscu, jednak świstaka widujemy już tylko chwilami przemykającego się wśród skał. Idziemy dalej, prawie w ogóle nie spotykając ludzi. Wchodzimy w pasmo kosodrzewiny z każdą chwilą coraz to wyższej. Z tyłu dość długo jest widoczny wierzchołek Bystrej. Idziemy teraz w pobliżu potoku Bystra. Skutkuje to tym, że co chwila ścieżką naszą płyną strugi wody różnych małych dopływów. Dochodzimy też do mostku na samej Bystrej. Wkraczamy w las, a o godzinie 15.00 stajemy już na dole przy Drodze nad Łąkami. Pozostaje nam jeszcze jedynie stosunkowo krótki fragment szlaku do Podbańskiej. Na sam koniec gubimy szlak, wiedząc jednak w jakiej okolicy jesteśmy i w jakim kierunku musimy iść dochodzimy w końcu do głównej drogi asfaltowej. Ostatni odcinek przechodzimy więc poboczem, kończąc w ten sposób obecny wyjazd w Tatry.
Nocleg oczywiście spędzamy na kwaterze, natomiast z rana następnego dnia udajemy się do Szczyrbskiego Jeziora. Podróż tę możemy szybko przebyć dzięki uprzejmości właścicielki kwatery, która podwozi nas ten odcinek samochodem. Na dalszym etapie elektriczką oraz autobusem słowackim udajemy się na przejście graniczne do Łysej Polany. Tam żegnam się ze Słowacją na którą przyjechałem osiem dni temu. Po przekroczeniu granicy jedziemy busem do Zakopanego skąd bezpiecznie autobusem wracamy do Krakowa.
Podsumowując w sumie przez 8 dni chodzenia po górach przeszedłem około 140 km, które pokonałem w około 65 godzin marszu. Są to dane orientacyjne. Dziennie pokonywałem od 12 do 24 km. Najdłuższego marszu wymagał dzień trzeci, kiedy to wędrowałem przez prawie 13,5 h. Oczywiście należy pamiętać, że opisane trasy można przebyć w znacznie krótszym czasie, gdyż po pierwsze ja często się zatrzymuję robiąc zdjęcia, poza tym z reguły nie spieszę się w górach, tzn. nie chodzę na czas, a po trzecie niosłem ze sobą kilkunastokilogramowy plecak, który skutecznie zwalniał tempo wędrówki. Pogoda nie dopisała mi właściwie tylko w jeden dzień, kiedy to przez około 5 godzin padał deszcz. Jednak to co najważniejsze, zarówno dla mnie jak i dla Tomka wyjazd przebiegł bezpiecznie, czego życzę Wam wszystkim przy jakichkolwiek górskich wyprawach.
