Początek wyprawy nie jest specjalnie godny uwagi. Wyruszyliśmy w czwórkę z Palenicy Białczańskiej około godziny 14.00. Wraz z czasem mijały kolejne etapy naszej wędrówki: Wodogrzmoty Mickiewicza, Dolina Roztoki, Wielka Siklawa... Przy tej ostatniej zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku podziwiając otaczające nas szczyty. Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej, by po kilku minutach osiągnąć próg Doliny Pięciu Stawów Polskich. Ciepłe promienie popołudniowego letniego słońca rozświetlały skały potężnego Miedzianego, a także Szpiglasowego i Koziego Wierchu. Jednak zanim zaczęliśmy podążać wgłąb wspomnianej doliny, odbiliśmy w lewo aby odpocząć chwilkę a także zjeść coś ciepłego w pobliskim schronisku. Wiedzieliśmy, że godzina jest już dość późna...
Podczas gdy wszyscy zmierzali już do Pięciostawiańskiego Schroniska czy to na nocleg, czy po to aby zejść jeszcze przed zmierzchem na parking w Palenicy Białczańskiej, my właśnie rozpoczynaliśmy nasz główny etap dzisiejszej wędrówki. W tyle coraz bardziej malał budynek schroniska. Najpierw minęliśmy Potok Roztoka wypływający z Wielkiego Stawu, później odgałęzienia szlaków w prawo na Krzyżne (2112 m) oraz dalej na szczyt Koziego Wierchu (2291 m). Zatrzymujemy się dopiero przy kolejnym - odgałęzieniu w lewo na Szpiglasową Przełęcz (2110 m). To ostatnie miejsce w którym spotykamy jeszcze trochę ludzi - w większości idących od Przełęczy Zawrat (2159 m).
Wyruszając dalej spoglądamy na tabliczkę informacyjną - do przełęczy według niej 1:30 h marszu. Przechodzimy niebawem przez potok płynący od Czarnego Stawu Polskiego i rozpoczynamy podejście. Za nami coraz bardziej wyniośle przedstawia się potężny masyw Koziego Wierchu. Pozostałe liczne szczyty pięknie kontrastują z niebieskimi wodami Przedniego, Wielkiego i Czarnego Stawu. Późne popołudnie sprawia, że mimo świecącego słońca nie jest bardzo upalnie. Mijamy jeszcze kilka osób, jak się okazało później - ostatnich dzisiaj. W blasku słońca dochodzimy do pierwszych łańcuchów - taki mały przedsmak tego co czeka nas jutro przy podejściu na Rysy (2503 m). Etap ubezpieczony łańcuchami nie jest jednak ani trudny ani długi i o godzinie 19:25 osiągamy siodło Szpiglasowej Przełęczy. Na właściwy odpoczynek i postój decydujemy się na pobliskim Szpiglasowym Wierchu, oddalonym o niecałe 10 minut drogi. Z wierzchołka rozciąga się bardzo szeroka panorama obejmująca zarówno Tatry Zachodnie, Wysokie jak i Bielskie. My głównie spoglądamy na niedaleki szczyt Rysów, który jutro z samego rana będziemy "atakować".
W świetle zachodzącego słońca powracamy na Szpiglasową Przełęcz i schodzimy w objętą już głębokim cieniem Dolinkę za Mnichem. Zejście na tę stronę z przełęczy nie przedstawia żadnych trudności. Około godziny 21.00 mijamy odchodzącą od naszego szlaku, czerwono-znakowaną ścieżkę na Wrota Chałubińskiego. Do schroniska nad Morskim Okiem dochodzimy już z początkiem nocy, jednak i tutaj nie zatrzymujemy się długo...
Parę godzin snu i pobudka. Podczas gdy wszyscy dookoła śpią, my zbieramy się by zobaczyć jedno z najpiękniejszych zjawisk w górach - wschód słońca. Wiemy jednak, że nie możemy teraz stracić zbyt wielu sił - później czeka nas długa droga na najwyższy szczyt Polski. Wychodzimy przed budynek schroniska - niesamowita cisza przykuwa naszą uwagę. Podczas gdy w dzień miejsce w którym stoimy jest pogrążone w gwarze rozmów setek turystów, teraz charakteryzuje się niezwykłym spokojem. Zapalamy latarki i wyruszamy w stronę z której przyszliśmy wieczorem. Cztery światełka migoczą teraz na ścieżce wznosząc się nad śpiącym jeszcze Morskim Okiem. Światło odbija się od kamieni, kosodrzewiny, błyszczy odbijając się w wodzie niewielkich, przecinających szlak strumyków. Mijają kolejne minuty naszej drogi w ciemności, a my mijamy kolejne znajome z wczoraj zakręty na szlaku - już niedaleko...
Po kilku godzinach dość krótkiej nocy gwiazdy zaczynają blednąć, wstaje nowy dzień. Dość dalekie szczyty Tatr Bielskich są coraz wyraźniejsze na tle pomarańczowego i różowego nieba objętego kolorami wschodu słońca. Zimne powiewy wiatru przyjemnie orzeźwiają nas w okresie 30-stopniowych upałów panujących za dnia. Przyroda budzi się do kolejnego letniego dnia, choć słońce musi pokonać jeszcze sporą drogę zanim oświetli tę dolinę wychylając się zza grani. Wyruszamy z powrotem do schroniska i o godzinie 5:45 stajemy ponownie przed budynkiem.
Spędzamy tutaj krótką chwilę na śniadaniu i nie zwlekająć ruszamy w dalszą drogę. Najpierw obchodzimy Morskie Oko, a pół godziny później podążamy już brzegiem Czarnego Stawu pod Rysami. Cały ten rejon jest oczywiście dalej pogrążony w cieniu i jedynie pobliskie potężne Mięguszowieckie Szczyty, Cubryna i Mnich toną w porannym tatrzańskim słońcu. Pierwszy etap podejścia na Rysy chociaż jest dość stromy, nie przedstawia trudności technicznych. Szlak tutaj to ułożone kamienne bloki w coś na kształt "schodów". Takim szlakiem, co chwila zwracającym się w prawo bądź w lewo idziemy aż po Bulę pod Rysami (2054 m). W ten sposób dość szybko zdobywamy wysokość. Powyżej Buli jeszcze przez krótki fragment nasza droga ma podobny charakter jak poprzednio. Najwyższy szczyt Polski nie jest jednak aż tak łatwo osiągalny. Po chwili dochodzimy do litej skały, a naszą dalszą wędrówkę można spokojnie nazwać wspinaczką - ubezpieczoną łańcuchami. Ten odcinek podejścia jest już bardziej wymagający - pojawia się ekspozycja, trzeba uważnie patrzyć gdzie się stawia nogę. Co chwila przeplatają się odcinki mniej oraz bardziej stromej skały. Wreszcie po ponad 3 godzinach drogi ukazuje się wierzchołek. Jesteśmy już w pobliżu a jedyne co pozostaje to przejście eksponowaną (choć ubezpieczoną) półką skalną oraz wspięcie się przy pomocy łańcuchów na ostatnie skały i głazy.
Koniec końców o godzinie 10:20 stajemy na wierzchołku - jesteśmy w najwyższym punkcie Polski! Niestety przejrzystość powietrza uległa dzisiaj znacznemu pogorszeniu i mimo że nie jesteśmy w chmurach to widoczność jest kiepska. Na szczycie odpoczywamy dłuższą chwilę, jednak po pewnym czasie do dalszej drogi mobilizują nas ciemne chmury gromadzące się nad Granią Baszt i Szatanem (2422 m).
Przechodzimy na stronę słowacką i wkrótce znajdujemy się na Przełęczy Waga (2340 m), skąd okazale prezentuje się Ganek (2462 m) wraz ze swoją galerią. Tutaj też dochodzą do nas pierwsze grzmoty zbliżającej się burzy. Zmierzamy szybkim krokiem do pobliskiego niewielkiego Schroniska pod Wagą (2250 m) - najwyżej położonego schroniska w Tatrach. Wkrótce po tym jak spadają na nas pierwsze krople deszczu, wchodzimy do środka budynku. Tłok jest olbrzymi i ledwo co możemy się przecisnąć pomiędzy ludźmi i plecakami do okienka, aby zamówić jakiś ciepły posiłek. Pamiętając dobre bułki na parze w polewie czekoladowej jakie jadłem tutaj 3 lata wcześniej, dziś zamawiam to samo (100 SK). Muszę przyznać, że w żadnym innym schronisku według mnie nie są one lepiej przyrządzane jak właśnie tutaj. Podczas gdy jemy nasz obiad, na zewnątrz pada deszcz - sama burza przechodzi jednak obok i grzmoty szybko milkną. Wyruszamy dalej - chcąc zdążyć na 16:30 na dół (odjazd pociągu ze Strbskiego Plesa), musimy się dość spieszyć. Kiedy dochodzimy do kolejnych (no i ostatnich dzisiaj) łańcuchów z niepokojem stwierdzamy że zbliża się kolejna burza. Tym razem do schroniska nie ma sensu wracać, pozostaje więc schodzić bardzo szybko na dół, aby zejść przynajmniej w pasmo kosodrzewiny. Raptem parę minut później spadają na nas pierwsze krople, a wkrótce wędrujemy już w potężnej ulewie. Tym razem burza jednak także przechodzi trochę obok nas...
Gdy dochodzimy do Schroniska nad Popradzkim Stawem świeci piękne słońce i nic nie świadczy o tym, że jeszcze pół godziny temu przeszła nad tym miejscem spora ulewa. Nic nie zwiastuje jednak także, że jest to ostatni słoneczny moment dnia dzisiejszego. Wkrótce po naszym wyjściu na ostatni odcinek drogi do Strbskiego Plesa dopada nas trzecia burza, a strugi deszczu po raz kolejny sprawiają że jesteśmy cali mokrzy. Tym razem grzmoty rozlegają się niemal nad nami, na szczęście wszystko ostatecznie kończy się pomyślnie i o godzinie 16:38 odjeżdżamy słowacką elektriczką do Starego Smokowca.
![]() Dzień 1 |
![]() Dzień 2 |