Pogoda na dzisiejszy dzień zapowiada się naprawdę rewelacyjnie. Pierwszy odcinek drogi nie jest specjalnie godny opisywania - widoki tutaj są mocno ograniczone poprzez otaczający las, jedynie zaraz na początku robię jak zwykle fotkę w stronę Gierlacha (foto*). Do wodospadów dochodzę w około pół godziny (foto) i tam nie zwlekając na nic skręcam w prawo w Dolinę Roztoki. Na początku można się przyglądnąć mocno spienionym wodom Potoku Roztoka. Po około 10 minutach przechodzę po raz pierwszy kładką na drugi brzeg Roztoki, którym to teraz przez długi okres powoli zdobywam wysokość zbliżając się coraz to bardziej do Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Co jakiś czas odsłaniają się widoki na szczyty otaczające Dolinę Roztoki (foto) jednak nie są one zbyt rozległe. Pierwszym miejscem naprawdę godnym uwagi jest polana Nowa Roztoka (2,5 km od Wodogrzmotów Mickiewicza) (foto). Na wprost widać piękny Kozi Wierch (2291 m). Mijam polankę i po chwili przechodzę ponownie Potok Roztoka, po przejściu którego zaczynam podejście ścieżką która teraz trochę bardziej pnie się do góry. Jeszcze chwila i wychodzę w okolice górnej granicy lasu (foto). Po 1:10 godziny od wyjścia z mostku przy Wodogrzmotach Mickiewicza osiągam rozstaj szlaków. W lewo wiedzie ścieżka wspinająca się zakosami prawie aż po samo schronisko, ja jednak tym razem idę prosto (foto), (foto), aby po chwili znaleźć się obok największego tatrzańskiego wodospadu - Wielkiej Siklawy (foto).
Co prawda obecny okres nie jest tym kiedy toczy ona największą ilość wód, ale i tak robi wrażenie. Długo się tu nie zatrzymuje i idę dalej, aż do kolejnego rozstaju szlaków przy Wielkim Stawie. Skręcam w lewo i po 10 minutach siedzę w stołówce Pięciostawiańskiego Schroniska. Krótki odpoczynek i posiłek i ruszam w dalszą drogę (foto), (foto*), (foto).
Najpierw z powrotem ścieżką do Wielkiego Stawu (foto), (foto*), tam przechodzę przez mostek (foto), (foto*)i podchodzę kilkadziesiąt metrów w górę, aby następnie podążyć w głąb Doliny Pięciu Stawów. Jest to rejon w którym odgałęzia się kilka szlaków - żółty na przełęcz Krzyżne (2114 m), czarny na Kozi Wierch (2291 m), następnie żółty na Szpiglasową Przełęcz (2110 m) i wreszcie mój dzisiejszy - żółty na Kozią Przełęcz (2137 m).
Wchodzę na żółty szlak i tam się na chwilę zatrzymuje (foto). Moje wątpliwości co do warunków tam na górze mimo pogody sprawiają, że postanawiam zapytać się o nie turysty schodzącego z góry. Dowiaduje się że idzie dokładnie trasą pokrywającą się z planowaną moją - tylko oczywiście w przeciwnym kierunku. Według niego stąd do Koziej Przełęczy warunki są bardzo dobre natomiast po drugiej, zacienionej stronie są spore oblodzenia. Tak podbudowany kieruje się jednak w stronę przełęczy (foto), (foto*) z myślą, że najwyżej zejdę z powrotem na stronę "piątki". Wychodząc na zwał morenowy Dolinki Pustej od razu rzucają mi się w oczy ludzie wspinający się na Zamarłej Turni. Oczywiście zatrzymuję się tutaj aby porobić im zdjęcia (foto), (foto). W międzyczasie mijają mnie ludzie schodzący z Koziej Przełęczy. W kierunku tym co ja idzie mało ludzi - a właściwie dostrzegam jedynie dwie osoby przede mną.
Słońce póki co świeci dalej intensywnie i całkiem pozwala zapomnieć, że to już druga połowa września. Idę dalej przemierzając olbrzymie rumowisko. Z lewej majestatycznie a zarazem bardzo oryginalnie prezentuje się Mały Kozi Wierch (2228 m) (foto). Podchodzę coraz bliżej ścian Zamarłej Turni (foto), (foto), a po drugiej stronie kotła polodowcowego w Dolince Pustej podchodzę pod pierwsze łańcuchy, które stanowią już ostatni etap podejścia na Kozią Przełęcz (foto), (foto). Zaczyna się coś w rodzaju małej wspinaczki, ale warunki są naprawdę wyśmienite. Oczywiście trzeba niezwykle uważać, gdyż potknięcie czy poślizgnięcie się jakiekolwiek tutaj mogłoby mieć fatalne skutki. Po chwili wychodzę na coś w rodzaju "tarasu", gdzie można się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć (foto). Teraz widać już bardzo dobrze Mur Hrubego (2428 m) oraz wystający zza niego wierzchołek Krywania (2495 m), w dole lśnią w słońcu wody Czarnego Stawu Polskiego (foto).
Rozpoczynam dalsze wspinanie się, skała jest tu bardzo stroma, ale ubezpieczenia są dobrze zamocowane i jest ich wystarczająco (foto), (foto). Jedynym problemem staje się dla mnie przejście pod jedną ze skał, ze względu na duży plecak który dźwigam ze sobą - ostatecznie niemal przeczołguje się pod nią, trzymając się odpowiednio łańcuchów. W dalszej części także nie brakuje łańcuchów i klamer, a po chwili osiągam szlak Orlej Perci, który na bardzo krótkim odcinku pokrywa się tu z moim szlakiem na Kozią Przełęcz - znaki teraz mi towarzyszące to czerwone i żółte.
Najpierw schodzę kilka metrów w dół po to by następnie po drabince z klamer znowu podejść kilka metrów do góry (foto). Teraz ciąg łańcuchów towarzyszy mi aż po samą przełęcz (foto). I wreszcie! Jestem na przełęczy - tak więc zdobyłem tę jedną z najtrudniejszych do zdobycia Przełęczy w Tatrach (mając oczywiście na myśli chodzenie szlakami znakowanymi). Staram się tutaj na chwilę zatrzymać jednak jest to niezwykle trudne ze względu na szerokość przełęczy - na tak wąskiej chyba nigdy w życiu jeszcze nie byłem. Kładę plecak obok siebie, ale wiem że to może trwać jedynie parę minut bo inaczej zatarasuję przejście.
Teraz dopiero mogę porównać widok rozciągający się na Dolinę Pięciu Stawów i na stronę Doliny Gąsienicowej (foto), (foto). O ile w stronę tej pierwszej naprawdę jest co podziwiać, gdyż niebo jest prawie bezchmurne, to po drugiej stronie szczyty są dość mocno schowane w chmurach. Po raptem pewnie 5 minutach odpoczynku rozpoczynam zejście, które także dobrze jest ubezpieczone łańcuchami (foto). Faktycznie są one jeszcze delikatnie oblodzone a także skały po których się idzie są śliskie, tak więc trzeba bardzo uważać - choć myślę że troszkę zbyt drastycznie ocenił warunki wspomniany wcześniej turysta. Niewątpliwie jednak warunki tutaj są zdecydowanie inne niż wcześniej - a ważnym elementem krajobrazu są teraz chmury (foto), (foto). Kolejne kilkadziesiąt metrów w dół pokonuję po mokrym piachu oraz sypkim żwirze. Z pewnością dużo pomagają mi tutaj kijki. Po chwili jednak muszę je znowu złożyć gdyż dochodzę do kolejnego "ciągu" łańcuchów. Tym razem idzie się po dość mocno pochylonych skałach, które szczególnie gdy jest ślisko mogą być bardzo niebezpieczne (foto).
Teraz widzę już w dole Czarny Staw Gąsienicowy oraz położony 150 metrów wyżej od niego, dużo mniejszy Zmarzły Staw (foto). Spoglądam także w stronę Żlebu Kulczyńskiego, którym schodziłem z Orlej Perci 4 tygodnie wcześniej (foto). Gdy opuszczam ten odcinek zaczyna coś jakby kropić, jednak po chwili przestaje. Mimo że najtrudniejsze ma się już za sobą, nie można sobie pozwolić na chwilę dekoncentracji i cały czas trzeba uważać przy zejściu. W pewnej chwili okazuje się nagle, że zszedłem ze szlaku podążając za ścieżką która w dalszej części wchodziła w dość strome urwiska. Na szczęście w porę zawróciłem i wszedłem z powrotem na szlak. Od spotkanych tutaj osób słyszę, że bardzo dużo ludzi właśnie tam myli ścieżkę.
Schodzę dalej. W momencie gdy już prawie jestem nad Zmarzłym Stawem rozpoczyna się nagle prawdziwa ulewa. Wszyscy zatrzymują się wyciągają coś przeciwdeszczowego i podążają szybkim krokiem w dalszą stronę. Jest to doskonały przykład na to, jak szybko potrafi się zmienić pogoda w górach - oraz to że w jednej dolinie może być słonecznie, a w sąsiadującej dolinie może być całkowicie zachmurzone i padać deszcz. Po 5 minutach mimo że jestem praktycznie całkiem mokry, schodzę dalej bardzo zadowolony gdyż ogólnie wycieczka naprawdę się udała. W krótkim czasie dochodzę do kolejnego już dziś rozstaju szlaków. Mój żółty kończy się tutaj, a od teraz "moim kolorem" jest kolor niebieski. Jeszcze kilkanaście minut zejścia i znajduję się nad Czarnym Stawem Gąsienicowym - tutaj mogę powiedzieć że znajduję się już w bezpiecznym miejscu. Deszcz przestaje padać, odsłaniają się ponownie niektóre szczyty, ładnie się prezentuje Kościelec (2158 m) (foto), a patrząc w tył także Kozi Wierch wraz z dużym fragmentem Orlej Perci (foto). Oczywiście zerkam w stronę zdobytej przeze mnie dziś przełęczy, ale samego jej siodła nie widać z tego miejsca gdyż jest ono zasłonięte przez skały Zamarłej Turni. Około godziny 17.00 znajduję się na brzegu przy północno-zachodnim krańcu stawu. Ostatnie spojrzenia na jego taflę i rozpoczynam 25-minutowy marsz w stronę Murowańca.
Droga tutaj jest delikatnie tylko pochylona i idzie się przyjemnie, a po wspomnianych 25-minutach zasiadam przy jednym ze stolików przed schroniskiem na wysokości 1500 metrów. Wyciągam jeszcze coś do jedzenia oraz jedno piwko, które wiezione z Krakowa i niesione przez całą wędrówkę w plecaku smakuje naprawdę "dość dobrze" :) Godzina co prawda jest już późna i wiem że ostatnią część drogi powrotnej będę szedł po ciemku, ale naprawdę chcę tutaj jeszcze chwilkę pobyć i nacieszyć się bliskością Tatr - za parę godzin znowu będę w Krakowie.
W końcu wychodzę szybkim krokiem w stronę Kuźnic - nie jest jeszcze ciemno ale już można powiedzieć że się zaczął zmierzch (foto*), (foto). Wraz ze mną wychodzi całe mnóstwo ludzi tak więc nie idę sam. Najpierw podchodzę około 60-metrów w górę po czym schodzę później stopniowo ku Przełęczy między Kopami (1500 m). Tuż przed nią odsłania się niesamowity widok na Giewont (1894 m) w świetle zachodzącego słońca (foto). Mimo że przecież wielokrotnie go już widziałem z tej perspektywy to w takim świetle widzę go po raz pierwszy - robi ogromne wrażenia. Wszyscy się tu zatrzymują mimo, że wcześniej myśleli tylko o tym aby jak najszybciej zejść na dół. Z przełęczy obieram drogę przez Skupniów Upłaz, wybraną zresztą przez większość - stąd jeszcze przez chwilkę towarzyszy nam tak oświetlony Giewont, choć z każdą chwilą na coraz bardziej gasnącym niebie (foto). Wkrótce wchodzę w las i wyciągam latarkę. Tutaj muszę zaznaczyć, że zrobiło to dość duże wrażenie na wielu turystach, gdyż oni teraz byli zmuszeni poruszać się bardzo wolno gdyż po prostu prawie nic nie widzieli. Wkrótce też tworzy się koło mnie grupa kilku osób które korzystają z okazji że mam właśnie niesamowity wynalazek jakim okazuje się zwykła latarka :-) Szczerze trochę zaskoczony jestem taką ilością osób schodzących o tej godzinie i tak nie przygotowanych do tego. Do Kuźnic dochodzę około godziny 19.15 jest już praktycznie całkiem ciemno - ale bez problemu znajduję busa, którym dojeżdżam na dworzec. Tak kończy się mój kolejny dzień w Tatrach - jeden z wielu w tym roku, ale też pewnie i jeden z ostatnich gdyż zima już naprawdę może w każdej chwili w Tatrach się pojawić.
Podsumowując muszę przyznać że spodziewałem się troszkę większych trudności technicznych na szlaku, choć nie oznacza to że uważam że jest to szlak łatwy gdyż z pewnością należy go zaliczyć do trudnych z odcinkami lekkiej wspinaczki. Uważam że na tej trasie niemal konieczne są buty przystosowane do turystyki wysokogórskiej, aby móc w miarę bezpiecznie poruszać się po skałach - a szczególnie po mokrych i miejscami nawet lekko oblodzonych skałach. Nie wyobrażam sobie abym tego dnia mógł tę trasę przejść w adidasach! Warto jest wybrać się na ten szlak dużo wcześniej niż, żeby uniknąć tłumu osób podążających z Palenicy Białczańskiej. Trasa bardzo ładna widokowo - choć ja chyba jeszcze nigdy nie napisałem że były "brzydkie" widoki J Natomiast jeśli chodzi o czas przejścia, to można spokojnie liczyć ze dwie godziny krótszy niż w moim przypadku. Dziś szedłem naprawdę bardzo wolno - w kilku miejscach rozmawiałem ze spotkanymi turystami, a poza tym chciałem się nacieszyć górami i się zatrzymywałem w wielu miejscach. Ważnym jest też to, że szedłem z dużym plecakiem co zawsze wydłuża czas przejścia.
foto* - zdjęcie z dostępnym szczegółowym opisem graficznym
