Komu potrzebna noc burzliwa,
noc z gwiazd odarta?
Mnie, który ze snu się zrywam,
bo już godzina czwarta.
Ruszaj o mgławym świcie,
sprzęt z sobą zabrawszy wszystek
w niełatwe życie,
w ścieżki skaliste.
Wciąż mierzą za wysoko
poeci górni i chmurni.
Idę Tatrami-dokąd?
Nie znam tej turni...
Po graniach ostrych jak noże
dość się napełzał,naklękał,
niech raz się jeszcze przed nim rostworzą,
Tatry jak księga...
(wyjątki z Jalu Kurka)
Sierpniowy wieczór. Stoję przed schroniskiem zanurzając się w mrok nadchodzącej nocy. Dzień gaśnie w szarej mgle. Opar spowijając gęstym całunem dolinę sprawia, że widać niewiele dalej, niż na wyciągnięcie ręki. Rozmyślam nad dniem jutrzejszym. Czy spełni się moje ciche marzenie górskie? - Dwa wyniosłe i dumne szczyty z rozpiętą granią między nimi. Jaka będzie pogoda? Odczuwam niepokój. Rok temu sierpniowy masywny opad śniegu skutecznie wywrócił moje górskie plany. Przymierzałem się do marzenia i nici... Bywa...Wpatruję się w wilgotną ścianę mgły, usiłując przeniknąć przyszłość. Starczy. Zanurzam się w miłą, gwarną atmosferę schroniskowej jadalni. Odegnać złe myśli przy grzanym winie i wspomnieniach z gór.
5.00-Przez okno wpada blask budzącego się dnia. Już nie zasnę. Wstaję, wyglądam. Mgły się podniosły-pułap chmur jest na tyle nisko, że szczyty są niewidoczne. Strzępy szaro-burych oparów snują się gdzieniegdzie po dolinie. Wiatr się wzmógł, widać to na kosówce, targanej, płaszczonej pod naporem wichru.
6.00-Szybkie śniadanie. Dopakowuję do plecaka ciepłe ciuchy, picie, wychodzimy przed schronisko. Wieje! Czym prędzej nakładamy kaptury polarów, wyciągamy kurtki. Peter telefonuje po informację meteo. Ma dla nas mało pocieszające wieści. Wiatr z południowego-zachodu-20m/sek. Jest szansa że do południa zelżeje. Ruszamy. Poprzez potoczek wypływający z pobliskiego stawu kierujemy się do żlebu, pierwszego żlebu, za ostrogą grańki opadającej ku dolinie ze szczytu mojego górskiego marzenia. Po upłazkach porośniętych goryczką kropkowaną i ciemięrzycą zdążamy do rumowiska skalnego u wylotu żlebu-jest to wejście w naszą trasę, zarazem początek znanej tatrzańskiej ścieżki turystycznej. Celebrujemy moment zakładania uprzęży, wiążemy się liną. Jeszcze spojrzenie na otaczające nas kłaczki mgły-porywane wstępującym pędem powietrza i do góry. Nasz szlak wiedzie skałkami ograniczającymi żleb z lewej. Poprzez wygodne stopnie, podchodzimy w miłej turystycznej wspinaczce. Radość z dotyku szorstkiego, litego granitu mąci jedynie to, że jest zimny i mokry. W dole widzę ciasny kanion stromo opadającego tu żlebu, upstrzony płatami zlodowaciałego śniegu. Podziwiam trafność poprowadzenia trasy-na skałach ograniczających żleb jest w miarę bezpiecznie. Wąska gardziel żlebu w połączeniu z kruszyzną powyżej, sprawia że jest to jakby "cyklotron" dla głazów osypujących się z góry. Gdy żleb się rozszerza podchodzimy jego dnem-zalegającym usypiskiem rdzawo-szarych piargów w stronę pobliskiej przełączki. Bliskość siodełka zaświadcza wzmagający się wiatr. Dochodzimy-zamiast oczekiwanego widoku na sąsiednią dolinę, ukazuje się morze mgieł. Od strony drogi podejścia jest nieco lepiej. Dujawica podnosi ku nam porozrywane strzępy obłoków, zbliżających się z szybkością pociągu pośpiesznego. Pęd wiatru dotkliwie wzmaga uczucie chłodu, toteż chowamy się za zawietrzną stronę grani. Z przełączki w lewo,poniżej ostrza grani łatwym terenem na podciętą, szeroką półkę. Peter zakłada asekurację z kostki i poprzez dość trudny stopień wchodzimy w system spadzistych,wąskich rynien(fot 1,2). Trafiają się po drodze spity-w które jakaś miłosierna ręka wyposażyła trasę podejścia. Dochodzimy do grani-po czym w prawo przez występ w dużej ekspozycji do łatwego terenu-na bliski wierzchołek. Wyżej się nie da! Wiatr jakby zelżał. Zastanawiam się, czy to efekt wypiętrzenia szczytu nad pobliskie przełęcze? Rozglądam się ciekawie po najbliższej okolicy. Szarość otaczająca wierzchołek nie pozwala na więcej. Charakterystyczną cechą szczytu jest rozcięcie wschodniej ściany rodzajem żlebu (fot 3). Sesja fotograficzna, tabliczka czekolady, zdziwienie że oto jestem. Cieszę się z Anią-wiernie towarzyszącą mi w wielu górskich eskapadach. Odnajduję zagrzebaną w kamieniach metalową puszkę wpisową. Odmykam wieko-zapisane kartki, między innymi przez naszych rodaków, wizytówki, długopis. I ja dokonuję wpisu. Mam nadzieję, że wiatr choćby na chwilę rozgoni otaczające nas obłoki. I rzeczywiście-na krótkie mgnienie odkrywa się niczym zjawa sąsiedni szczyt(fot 4)-następny cel naszej wędrówki. Spektakl wiatru i chmur-wszelkich odcieni bieli i szarości trwa w najlepsze. Żyję tą chwilą. Staram się mieć oczy szeroko otwarte. Czy wrócę tu kiedyś?
Rozpoczynamy zejście. Sprawnie obniżamy się wcześniej poznaną trasą. Będąc blisko nachylonej stanowiskowej płyty-postanawiam skrócić drogę-schodząc wprost rysą. Rychło zapycham się w trudny teren. Napięta lina nie pozwala na większe manewry. Tkwię na niewielkich stopniach-narasta zmęczenie w ramionach,łydki wpadają w telegraf. Niedobrze! Rozglądam się wokół-szukając wyjścia z sytuacji. Posyłam ku górze parę ostrzegawczych okrzyków, połączonych z prośbą o nieco luzu na linie. Dwa szybkie ruchy. Uff! Jestem bezpieczny. Trochę poruszony sytuacją wpinam się do kostki i czekam na pozostałych. Staram się zapamiętać ten górski świat, we wszystkich jego aspektach. Nie tylko trwanie skały, wicher i wirujące chmury, ale też to co ciepłe i przyjazne. Poducha lepnicy-którą ostrożnie przekraczam. Uczepiona szczeliny skalnej-ma tu swoje miejsce i trwa niewzruszenie. Obok jej sąsiadka-goryczka przezroczysta-blade żółtawo niebieskie kielichy zachwycają pośród surowego skalnego świata. W parę chwil dochodzimy do przełączki, następnie dalej mniej więcej granią, poprzez kolejne zęby skalne, turnice i szczerbiny. Obłoki współtworzą te wspaniałe widowisko-odsłaniając kolejne tajemnice naszej trasy. Oto widzę w dole nieco po lewej-cudowny, szeroki, lekko nachylony zachód. Ceglasto-szara rampa-niczym droga wykuta w litej skale dla cyklopów-niknie w oddali we mgle. Rodzi się pragnienie zwiedzenia i tego miejsca-kiedyś...(fot 5,6)
Przekraczamy kolejne przełączki. W pewnej chwili lina wytrąca z chwiejnej równowagi wantę jak telewizorek nade mną. Lekko kołyszącą-przypieram dłońmi-nieruchomieje. Od pewnego czasu podążamy śladem znanej trasy turystycznej wspomnianej na początku relacji. Jeszcze dość trudny krok w ekspozycji na półeczkę. Niesiony plecak zawadza o skały powyżej. Chwila emocji. Udało się! Nad nami urwiste spiętrzenie grani szczytu na który zdążamy. Zastanawiam się nad przebiegiem trasy dalszej. Nie widzę zbyt wielu możliwości. Jeszcze raz przekraczamy grań w lewo, podchodząc południowo-wschodnim stokiem, nieco odmiennym od standardu wariantem-pod kończący trudności stromy kominek. Kominek początkowo łatwy, w górnej części mokry, oślizły z mało dogodnymi stopniami(fot 7). Rozpieram się ostro ze świadomością wielu metrów powietrza poniżej. Wypełzam ponad-okupiwszy to nieco zdartymi kolanami. Wyżej, niczym w Tatrach Zachodnich-wygodnie po upłazkach, w parę chwil na rozległy, widokowy szczyt. Podziwiamy widoki, swoiste w panującej aurze. Dzikie i dynamiczne. Jest chwila na małe co nieco i równie małą czarną. Ostatnie spojrzenie i schodzimy. Zejście jest orientacyjnie proste i przypomina charakterem naszą OP (fot 8).Po niedługim czasie stajemy na przełęczy. Pogoda się wreszcie wyklarowała. Od strony Spisza jest niemal bezchmurnie. Przysiadamy na kamieniach, wystawiając twarze do sierpniowego słońca. Radość w milczeniu. Nie potrzeba słów. Magiczna chwila.
Zakończę cytatem:
Tatry zbudowane są z prostych żywiołów. Jest kamień. Kamień może przybierać tysiące form, ale każda pozostanie prostą formą kamienia: surową, milczącą, przerażająco nieczułą na ludzki ból i umieranie. Forma kamienna ma w sobie coś z wieczności. Wśród kamieni leżą płaty śniegu. I one mają wiele form. Ale ich czas jest krótszy, ograniczony, zginą gdy zrobi się ciepło. Pośród kamieni i śniegu snują się mgły i chmury. Od czasu do czasu mgły schodzą ku dolinom. One także układają się w formy. Te są chwilowe,niepowtarzalne, jedyne. A przecież całe to bogactwo form jest niezwykle proste. Pionowe układy szczytów krzyżują się z poziomymi układami śniegów, chmur, nieba. To co trwa, splata się z tym co przemija. Jak zatrzymać czas i utrwalić to co chwilowe, jedyne, niepowtarzalne, wiążąc je z tym co wieczne. Kamienna wieczność zaostrza ból przemijania...
Relacja: dr.Etker
Link do powyższej relacji na forum: kliknij tutaj