!!! Forum !!!
FORUM GÓRSKI ŚWIAT
Koniecznie zobacz!


Menu główne
Strona główna
Bezpieczeństwo w górach
Co nowego
Co wziąć na szlak?
Galeria zdjęć
Górskie korony
Partnerzy serwisu
Relacje wybrane z forum
Relacje z gór świata
Tapety
Zdjęcie miesiąca


Tatry
Informacje ogólne
Schroniska w Tatrach
Szlaki tatrzańskie


Inne góry w Polsce
Beskid Sądecki
Beskid Wyspowy
Beskid Żywiecki
Bieszczady
Gorce
Okolice Krosna
Pieniny


------------------------------------

Ostatnia aktualizacja:
27.03.2011

Najlepsze górskie strony




Adriatic Express 2006




Relacja

2 sierpnia 2006 roku - ten dzień na pewno zapamiętam na długo, gdyż tego dnia ruszyłem z mojego rodzinnego miasta - Kluczborka na drugą w moim życiu wyprawę rowerową. 70 km dalej w Krapkowicach spotkałem się z Wojtkiem i od tego miejsca kontynuowaliśmy wyprawę razem. Wyprawa rozpoczęła się mocnym akcentem jakim było przejechanie przeze mnie w pierwszy dzień ponad 200 kilometrów. W pierwszy dzień także opuściliśmy terytorium Polski i wjechaliśmy do Czech. Kolejnego dnia przyszedł czas na Słowację. Tego dnia także wspinaliśmy się na nasza pierwsza przełęcz położoną 750 m.n.p.m. Pomimo niewielkiej wysokości, podjazd sprawił nam wiele kłopotów, gdyż nachylenie drogi było bardzo duże.

Mało brakowało, aby na zjeździe z przełęczy zakończyła się nasza wyprawa. Gdy zjeżdżałem bowiem i na liczniku pojawiła się prędkość 60 km/h...wypięła mi się przyczepka. Kilkakrotnie przekoziołkowała, i po ok. 30 m. zatrzymała się na środki drogi. Ja po awaryjnym hamowaniu wylądowałem po lewej stronie drogi. Na szczęście...przyczepka cala i zdrowa, rower cały i najważniejsze - ja cały i zdrowy. Pomimo sporej dawki adrenaliny kontynuowaliśmy jazdę. Wieczorem dotarliśmy do miasta Prievidza, gdzie nocowaliśmy. Kolejnego dnia przekroczyliśmy granicę słowacko-węgierską i 15 km od granicy, nad Dunajem rozbiliśmy pierwszy raz namiot, który rozkładaliśmy ponad godzinę. Wcześniej 2 noce spędziliśmy pod dachem u naszych znajomych. Następnego dnia ruszyliśmy w stronę Budapesztu. Po odrobinę uciążliwym dojeździe do centrum, rozpoczęliśmy zwiedzanie centrum miasta. Po drodze nie obyło się bez problemów technicznych (ja przebiłem dętkę, Wojtek musiał wymieniać szprychę). Po Budapeszcie przyszedł czas na dalsza część Węgier. Odcinek od Budapesztu do granicy serbskiej przemierzyliśmy "nielegalnie", poruszając się po drodze gdzie obowiązywał zakaz poruszania się rowerów, zaś granice węgiersko - serbską przekraczaliśmy na...autostradzie. Pierwsze kilometry w Serbii, bardzo mnie zaskoczyły - świetna droga, zadbane domy, całkiem jak w Polsce. Dopiero w miarę oddalania się od granicy, zaczęliśmy częściej spotykać zrujnowane domy, opuszczone, urocze kościoły i cerkwie, stare cmentarze.

7 dnia dotarliśmy do Bośni i Hercegowiny. Kierowcy na drogach w tym kraju, non-stop trąbią. Wyprzedzanie, skręcanie na skrzyżowaniach i wszystkie inne manewry sygnalizują trąbieniem. Dla nas było to bardzo irytujące, szczególnie gdy przejeżdżaliśmy przez tunel, a tam ktoś używał klaksonu. Pierwsze miasto w Bośni - Bijeljina pełne życia. Dziesiątki ludzi na ulicach, w kawiarniach i restauracjach, czułem się tam całkiem jak...we Włoszech. Poruszanie się po Bośni nie było wcale łatwe. Wszystkie nazwy miejscowości bowiem podane są w cyrylicy, której kompletnie nie rozumieliśmy. Dlatego też, co chwile musieliśmy się pytać czy w dobrym kierunku jedziemy. Miłym zaskoczeniem w Serbii oraz Bośni, było to, że wiele osób zna język angielski. Mieszkańcy tych krajów zaś, są bardzo gościnni.

W Serbii skończyły się także monotonne, płaskie tereny. 9 dnia zdobyliśmy przełęcz położoną 1057 m.n.p.m. Kolejnego dnia przemierzyliśmy aż...4 km. Nie ze względu na zmęczenie po podjeździe, ale ze względu na nieustannie padający tego dnia deszcz. Na takie warunki niestety nie byliśmy przygotowani sprzętowo. Nasze kurtki zamiast chronić przed deszczem, wsiąkały go jak gąbka. Buty zaś po 15 minutach jazdy w deszczu były cały zamoknięte.

Kolejny dzień przyniósł poprawę pogody i możliwość kontynuowania wyprawy. Tego dnia na naszej drodze napotkaliśmy objazd. Wychodzimy jednak z założenia, że objazdy nie są dla rowerzystów. Jadąc zamkniętą trasą napotkaliśmy tunel, który był... zamknięty. Udało się nam jednak do niego dostać i go przejechać. Bardzo dziwnie na nas patrzyły wtedy osoby z ekipy remontującej ten tunel. Tego dnia także odbiliśmy w Bośni w boczną drogę prowadzącą przez góry do granicy z Czarnogórą. Przez 50 km jechaliśmy przez bardzo słabo "ucywilizowany" teren - żadnych sklepów, zakładów przemysłowych.

Droga przez Czarnogórę, prowadząca przez góry była niezwykle interesująca ale i trudna. Wyjątkowym miejscem na trasie był przełom rzeki Tary, gdzie różnice między rzeką, a okolicznymi szczytami dochodziły do 1000m. 11 dnia dotarliśmy w region potężnego masywu górskiego - Durmitoru. Nasza trasa prowadziła przez sam środek tego masywu - przełęcz Sedlo połżoną 1900 m.n.p.m. Pierwsza próba zdobycia tej przełęczy zakończyła się niepowodzeniem z powodu sztormowego wiatru. Następnego dnia jednak się udało i już na drugi dzień zawitaliśmy nad Adriatyk. Jazdę wzdłuż wybrzeża rozpoczęliśmy w miejscowości Tivat i stamtąd poruszaliśmy się na północ odwiedzając m.in. Dubrovnik, Sibenik, Trogir, Split i Zadar. Droga wzdłuż Adriatyku wbrew naszym oczekiwaniom nie była jednak łatwa. Wręcz przeciwnie - cały czas w gorę i w dół. Do tego żar lejący się z nieba, 30 stopniowe temperatury i ogromny ruch na jadrańskiej magistrali prowadzącej wzdłuż morza. Małe kłopoty techniczne miał Wojtek - 2 złamane szprychy, przebita dętka. W związku z podróżą przez Chorwacje musieliśmy zmienić odrobinę nasza dietę (dokładniej w związku z cenami w Chorwacji). Podstawa żywnościową dla nas był chleb, ryż i marmolada. Z Zadaru odbiliśmy od morza w kierunku Parku Narodowego Jezior Plitwickich. Po dotarciu tam, okazało się, że wstęp na teren parku wynosi w przeliczeniu ok.60 zł, co było kwotą zdecydowanie za wysoką jak na budżet naszej wyprawy. Postanowiliśmy, że znajdziemy własną drogę nad jeziora i...udało się. Zwiedziliśmy ten rejon nie wydając ani złotówki.

Kolejne dni to podróż przez Istrie i zwiedzanie niezwykle interesujących miejscowości: Puli, Rovinj i Porec. Z Adriatykiem pożegnaliśmy się w Słowenii, kierując w stronę Ljublijany. Kolejne dni to droga przez Alpy i wiążący się z tym wysiłek związany z niezliczonymi podjazdami. Zdobyliśmy m.in. przełęcz Ljubeli położoną 1300 m.n.p.m. Mieliśmy okazje przemierzyć extremalne zjazdy o nachyleniu grubo przekraczającym 20%.

W Austrii spotkaliśmy wiele osób, które chciały nam pomóc. Pewnego raz na przykład spaliśmy w centrum młodzieżowym, gdzie ksiądz (szef) zaoferował nam kuchnie (co nas uratowało bowiem skończył się nam gaz w kuchence), ubikacje i dal nam...10 euro na zakup jedzenia, pomimo tego iż pieniędzy nam nie brakowało.

Kolejny dzień miał być łatwy i przyjemny. Z mapy wynikało, ze droga będzie prowadzić wzdłuż rzeki, ciągle w dol. Niestety jednak trasa była mordercza. Ponad 170 km ciągle w gorę i w dół pokonując ponad 9 podjazdów o nachyleniu min. 12 % (w tym także podjazdy 25%). Nagrodą za wysiłek było miejsce w którym spaliśmy, i w którym zostaliśmy wspaniale ugoszczeni (kolacja, śniadanie, prysznic).

26 dnia dotarliśmy ponownie na terytorium Czech. Wyczekiwaliśmy tą chwilę od wielu dni, gdyż w końcu mieliśmy okazję zrobić duże i tanie zakupy, zjeść wędlinę, czy ser. 28 dnia w deszczu dotarliśmy do Pragi, czwartej stolicy na trasie naszej wyprawy. W Pradze pojawiły się również pierwsze znaki wskazujące, że jesteśmy już blisko polskiej granicy. Tymi znakami były drogowskazy "Varszawa" i "Wrócław". Kolejnego dnia powróciliśmy do Polski, a w 30 dzień wyprawy, 31 sierpnia 2006 roku, po 3900 kilometrach dotarliśmy do domu.



Podsumowanie

W związku z wyprawą nasze organizmy musiały przystosować się do całkowicie nowych warunków. Co dzień wstawaliśmy ok.. godziny 5-6. Pierwszą rzeczą jaką robiliśmy, było odpalenie kuchenki i przygotowanie jedzenia. Następnie pakowanie sakw, składanie namiotów. Dwie godziny po tym jak się obudziliśmy, byliśmy już na trasie. Przez pierwsze godziny na trasie staraliśmy się pokonać jak najwięcej kilometrów. Taktyka ta była szczególnie istotna w Chorwacji, gdyż ok. południa warunki do jazdy były już wyjątkowo trudne ze względu na ostre słońce i wysoką temperaturę. Po ok. 2-3 godzinach na trasie przychodził czas na drugie śniadanie, zaś ok. 15 robiliśmy dłuższą przerwę na odpoczynek. Około godziny 19 zaczynaliśmy szukać noclegu. Najczęściej pytaliśmy miejscowych gospodarzy czy możemy rozbić namiot w ogródku. Czasami się udawało, a czasami nie. Bywało również, że rozbijaliśmy namiot w bardziej nietypowych miejscach jak chociażby na środku łąki na której pasły się owce, czy na niewielkim trawniku na środku wsi. Nigdy jednak nie mieliśmy żadnych problemów z miejscowymi, nie doświadczyliśmy żadnych niebezpiecznych, nieprzyjemnych sytuacji (kradzieże itp.).

Na trasie najbardziej tęskniliśmy za...jedzeniem. Podczas wyprawy posiłki były bowiem bardzo monotonne. Ciepły posiłek przyrządzaliśmy na naszej kuchence dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Najczęściej był to ryż z marmoladą, zupki chińskie, makaron z sosem, płatki z mlekiem, zupki 'instant'. Na trasie zaś podstawą był chleb z marmoladą, kremem czekoladowym. Piliśmy najczęściej wodę, którą braliśmy ze stacji benzynowych, restauracji. Często wzbogaconą witaminami w postaci musującej tabletki.

Kolejny raz udowodniliśmy poprzez naszą wyprawę, że podróżowanie może być tanie. Oczywiście należy zapomnieć o komforcie, wygodach. Należy przyjąć do wiadomości, że czasami nie będziemy mieli możliwości zjeść czegoś dobrego, czy wykąpać się (może to nie jest powód do chwalenia, ale zdarzało się nam nie kąpać przez 5 dni). Jednak chyba warto było się poświęcić...gdyż w ciągu tych 30 dni wydałem ok. 320 zł, Wojtek zaś 400 zł. Za tak niewielką kwotę pieniędzy udało nam się zobaczyć dziesiątki ciekawych miast, spotkać wiele ciekawych osób i poznać obce wcześniej kultury i społeczeństwa.

Chciałbym także podziękować wszystkim którzy przyczynili się do sukcesu zakończenia sukcesem, a w szczególności firmie Wagrem Sp. z o.o., Urzędowi Miejskiemu w Kluczborku oraz firmie Extrawheel. Słowa podziękowania należą się również, wszystkim osobą które spotkaliśmy na trasie i które nam pomogły. Choć chwilami bywało trudno, szczególnie gdy musieliśmy jechać w deszczu, pod wiatr, czy w temperaturze 10 stopni, czy odczuwaliśmy ból kolan i mięśni to z całą pewnością muszę powiedzieć, że dla wspomnień i satysfakcji warto czasami poświęcić bardzo wiele i dać z siebie wszystko.



Uczestnicy

Tomasz Szajniuk


Kluczbork, lat 19


Wojciech Zadka


Krapkowice, lat 18



Galeria zdjęć




Sponsorzy

Urząd Miejski w Kluczborku
Wagrem Sp. Z o.o.
Extrawheel

Serwis Górski Świat był jednym z patronów medialnych wyprawy.



Strona www

Więcej informacji o wyprawie oraz pełna galeria zdjęć znajduje się pod adresem: www.wyprawy.ovh.org





Serwis Górski Świat - Copyright © Bartłomiej Pedryc 2003-2014.
Wszelkie prawa zastrzeżone.