------------------------------------
Ostatnia aktualizacja: 27.03.2011
Najlepsze górskie strony
|
Wyprawa na Pilsko - czerwiec 2006
|
Wyprawę na Pilsko rozpoczęliśmy około godziny 4.50 rano, kiedy to znaleźliśmy się na drodze wylotowej z Krakowa - popularnej Zakopiance. Mimo krótkiego snu, nie było możliwości pospać w trakcie podróży - Marcin prowadził samochód, ja kontrolowałem naszą trasę na mapie. Tak mijaliśmy po kolei różne miejscowości - aż wreszcie w Suchej Beskidzkiej skręciliśmy ostatecznie na Sopotnię Małą i Wielką. Właśnie Sopotnia Wielka miała być celem naszej samochodowej podróży i punktem wyjścia na szlak.
Samochód zostawiamy pod sklepem w centrum wsi. Sklep jak zaobserwowaliśmy cieszył się powodzeniem już o tej godzinie - w ciągu zaledwie paru minut widzimy jak paru panów wychodzi z paroma piwkami co by pewnie dobrze rozpocząć dzień :-) Mimo takiej 'miłej' perspektywy my jednak od razu idziemy na szlak, który początkowo pnie się dość mocno pod górę. Nie musimy długo iść, aby wyjść na pierwszą polankę. Po raptem 10 minutach drogi mijamy ostatnie domostwa (foto). W dalszej części polany widzimy jedynie pojedyncze zabudowania, które jak się domyślamy były zbudowane tutaj w związku z wypasem owiec (foto), (foto). Trzeba przyznać, że tym odcinkiem szlaku idzie się nam bardzo miło (foto). Po około 30 minutach marszu dochodzimy do Przełęczy Przysłop na skraju Polany Piekło. Tutaj odsłania się nam Babia Góra (1725 m) - najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego a zarazem najwyższy szczyt w Polsce, nie biorąc pod uwagę Tatr. Zatrzymując się na chwilę w tym miejscu mamy okazję do oglądania panoramy w przeróżnych kolorach i przy różnych kompozycjach oświetlenia słonecznego - chmury bowiem przesuwają się w naprawdę błyskawicznym tempie (foto), (foto), (foto).
Z tego miejsca wyruszamy dalej za znakami czarnymi. Tutaj także początek szlaku to podejście i mimo że można się troszkę przy nim zmachać to jednak nie jest ono długie. Jego koniec oznajmia nam rozległa i długa polana zwana jako Hala Malarka (foto). Stąd także widzimy Babią Górę - choć mamy wrażenie że przejrzystość powietrza, a co za tym idzie widoczność pogarsza się wraz z upływem czasu. Po minięciu hali wchodzimy w las, którym idziemy aż do napotkania zielonego szlaku wychodzącego także z Sopotni Wielkiej. Stąd według czasu podanego na znaku mamy godzinę do schroniska, choć odcinek ten pokonujemy sporo szybciej (foto). Około godziny 8:20 stajemy pod budynkiem schroniska na Hali Miziowej. Schronisko robi na nas wrażenie - tylko trudno powiedzieć czy dobre. Jest to obiekt o naprawdę wysokim standardzie i pewnie nie jeden hotel pozazdrościł by mu wyglądu zewnętrznego jak i wyposażenia wewnątrz. Pytanie tylko czy na szlakach chcemy mieć takie obiekty, czy nie przyjemniejsze są schroniska z pewną atmosferą i klimatem schroniska.
W schronisku nie zatrzymujemy się, gdyż ze względu na wczesną godzinę restauracja nie została jeszcze otworzona. Wychodzimy więc z powrotem przed budynek i siadamy na stoku zwróconym w kierunku Babiej Góry (foto). Trzeba przyznać że hala jest położona bardzo malowniczo. Dodatkowym atutem dla naszej dzisiejszej wycieczki jest ruch turystyczny - a właściwie jego brak. Jak dotąd nie spotkaliśmy ani jednego turysty, co myślę że jest rzadkością tutaj w sezonie. Chwila na "przegryzienie czegoś" i wyruszamy zdobyć drugi co do wysokości szczyt Beskidów - Pilsko (1557 m). Spod schroniska prowadzą dwa szlaki na szczyt - czarny i żółty (foto). My postanawiamy wyjść czarnym a zejść tym drugim. Szlak czarny biegnie przyjemną ścieżką, w sumie to można by nawet ją miejscami nazwać "deptakiem" - pozbawiona jest jakichkolwiek trudności. Wysokość zdobywa się dość szybko i wkrótce osiągamy grań, a zarazem stajemy na granicy polsko-słowackiej. Tutaj szlak skręca o 90 stopni w lewo i teraz już podążając nie tylko za znakami szlaku ale także i za słupkami granicznymi dochodzimy pośród kosodrzewiny do miejsca w którym znajduje się turystyczne przejście graniczne (w okresie 1.IV.-30.IX. otwarte w godzinach 8:00-20:00, natomiast w okresie od 1.X.-31.III. otwarte w godzinach 9:00-16:00). Jest ono w tym miejscu tym bardziej potrzebne ponieważ sam wierzchołek Pilska znajduje się po słowackiej stronie. W ten sposób przekraczamy więc granicę i dalej już słowackim szlakiem podążamy na wierzchołek, który od granicy państwa oddalony jest raptem o około 5 minut drogi. Wreszcie o godzinie 9:10 stajemy na szczycie - w dalszym ciągu bez towarzystwa innych turystów. Widok z wierzchołka jest rozległy, chociaż dzisiaj nie mamy świetnej widoczności. Świadczy o tym chociażby fakt, że nie widać Tatr ani nawet ich zarysów. Na wschodzie natomiast rysuje się oczywiście najbardziej znany szczyt "królowa Beskidów" - Babia Góra (foto). Pod samym wierzchołkiem widać że zalegają tam jeszcze niewielkie płaty śniegu. Robię kilka zdjęć w różne strony, następnie podchodzimy pod krzyż gdzie też upamiętniamy naszą obecność na Pilsku (foto), (foto), (foto), (foto). W sumie po około 10 minutach pobytu na szczycie rozpoczynamy powrót na stronę polską i zejście z powrotem do schroniska. Tym razem kierujemy się za znakami żółtymi. Początkowo szlak jest dość łagodny (foto), natomiast w dalszej części robi się dużo bardziej stromy niż jego "czarny sąsiad". Naturalnie trudno mówić również i tutaj o jakichkolwiek trudnościach, ale w paru miejscach trzeba już po prostu patrzeć pod nogi.
Po około 30 minutach schodzenia znowu znajdujemy się w schronisku i tym razem udajemy się do restauracji - z racji wczesnej godziny zamawiamy tylko coś do picia, chociaż herbata z cytryną za 3,50 zł to nie jest zbyt tania opcja jak na schronisko. O 10:30 wychodzimy z budynku schroniska (foto) i tym razem udajemy się w stronę czerwonego szlaku, który jest fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego. Początkowo przechodzimy przez Halę Miziową, następnie przez Halę Cebulową. Zaraz za tą drugą spotykamy wreszcie po raz pierwszy dzisiaj jakąś wycieczkę na szlaku - no i wogle pierwszych ludzi (pomijając panów od piwa w Sopotni Wielkiej i pani zza baru w schronisku). Teraz towarzyszą nam już dwa kolory szlaków - czerwony szlak polski, oraz niebieski słowacki. Po minięciu pierwszego szczytu (tutaj właśnie jest rozbieżność nazw: wg mapy Compassu jest to szczyt Munczolik, natomiast wg mapy Sygnatury jest to Szczawina) schodzimy na Przełęcz Cudziechową, po czym zaraz za nią czeka nas kolejne podejście choć na szczęście nie jest bardzo długie - podchodzimy pod Palenicę (1343 m) (foto). Tutaj też zaczyna się odcinek szlaku najmniej interesujący, gdyż aż do Hali Rysianki biegnie on lasem i praktycznie nie ma widoków. Sam szlak poprowadzony jest bardzo szeroką ścieżką. Jedyne co czasem utradnia nam marsz, to konieczność omijania głebokich i rozległych kałuż błotnych. U progu Hali Rysianki stajemy równo o godzinie 12:00 (foto). Tu naszym oczom ukazują się wreszcie zarysy Tatr - a w szczególności całe w bieli ośnieżone szczyty Tatr Zachodnich. Niestety są one na tyle słabo zarysowane, że nie da się ich uwiecznić na zdjęciu. Po kolejnych 10 minutach drogi stajemy u wejścia do schroniska znajdującego się na wspomnianej Hali Rysiance (foto), (foto). Ten budynek już dużo bardziej przypomina typowe schronisko (foto). Siadamy w sali jadalnej wewnątrz, gdzie zamawiam dość oryginalny "kociołek góralski". Po paru minutach oczekiwania dostaje faktycznie kociołek... ale w postaci ogromnej bułki w kształcie kociołka, natomiast w wydrążonym środku znajduje się gulasz. Potrawa faktycznie dość smaczna - szczególnie gulasz, oryginalnie podana, ale cena 13 zł za coś takiego to także chyba lekka przesada.
O ile wcześniej mogliśmy się cieszyć z braku ruchu turystycznego, tak tutaj nagle zwalają się nam chyba ze 3-4 wycieczki szkolne i spokój i cisza to już przeszłość. Na szczęście za chwilkę wychodzimy w dalszą drogę (foto). Kierujemy się za znakami żółtymi i czerwonymi, przechodzimy przez Halę Pawlusią na końcu której szlaki się rozwidlają - my pozostajemy przy żółtym szlaku (foto), (foto). Tak nam się przynajmniej wydawało - szlak miał prowadzić prosto, ścieżka była bardzo wyraźnie widoczna więc poszliśmy za nią. Jako że biegła przez kolejną halę - Halę Łyśniowską to i nie dziwiliśmy się specjalnie że nie ma nigdzie wymalowanych oznaczeń szlaku (foto). Niestety po wejściu w las oznaczeń jak nie było wcześniej tak i nie było teraz. Nastąpiła chwila konsternacji - przeszliśmy jeszcze kawałek dalej no i zawróciliśmy. Mimo że w lesie byliśmy raptem pare minut to po wyjściu z powrotem na Halę Łyśniowską zauważamy potężne czarne chmury i to już niemal nad nami (foto), (foto). W tej sytuacji szybka decyzja - nie idziemy na Romankę tak jak to planowaliśmy wcześniej. Podjęliśmy natomiast decyzję troszkę niestandardową a mianowicie zaczęliśmy schodzić nieznakowaną ścieżką (choć zaznaczoną na mapie) w stronę Sopotni Wielkiej. Ledwo udało nam się opuścić polanę jak poczuliśmy na sobie pierwsze krople deszczu, a po chwili... pierwsze grudki gradu.Grad jak się okazało był przez chwilę dość intensywny co szczególnie było czuć po dłoniach które jako nie osłonięte niczym były najbardziej narażone na działanie gradu.
Tak więc zakończyła się nasza przygoda z górami w dniu dzisiejszym - dalszą drogę odbyliśmy wzdłuż strumieni, za którymi doszliśmy do niebieskiego szlaku prowadzącego do Sopotni Wielkiej. Pod samochodem byliśmy około godziny 15:30.
Kliknięcie na miniaturce spowoduje powiększenie mapy (602 KB)
Mapa została zamieszczona dzięki uprzejmości wydawnictwa Polkart.
|