Górskie Forum Dyskusyjne - Górski Świat

Pełna wersja: O paru chwilach z Mont Blanc słów parę
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Różnie da się planować wyjścia na MB. Przede wszystkim można wybierać pomiędzy stroną francuską a włoską. Francuska jest bez porównania bardziej popularna, choć i tutaj trzeba doprecyzować bo możliwych dróg (turystycznych) jest tutaj kilka o zróżnicowanych stopniach trudności, długościach, możliwych zagrożeniach czy po prostu możliwościach noclegowych. I tutaj znów zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się droga Gouter przecinająca słynny Wielki Kuluar.

Jak zdecydowana większość tak również i my zdecydowaliśmy się na ten wariant. Bardzo skrótowo wygląda to następująco: start z dołu z miejscowości Les Houches najpierw wagonikiem kolejki na 1800 metrów a później przejazd szynowym Tramway du Mont Blanc na 2372. Tuż powyżej stacji końcowej znajduje się schronisko Refuge nid d'Aigle - ale ono jest mało użyteczne na potrzeby ataku szczytowego. Wyżej znajduje się schronisko Tete Rousse na 3167 m. Jest to wciąż daleka droga do szczytu ale ci co czują się na siłach a nie mają miejsca wyżej ruszają na szczyt w środku nocy właśnie stąd. Dodatkowo nieopodal schroniska jest do dyspozycji pole śnieżne jak ktoś chce rozbić namiot - jedyne legalne miejsce na namiot na tej drodze. Najwyżej położonym schroniskiem jest Refuge du Gouter na 3835 m, jednak znaleźć tutaj miejsce noclegowe to niemal cud. Zarówno w Tete Rousse jak i w Gouter podłogi nie są udostępniane. Masz rezerwację na łóżko albo nie. Kalkulacja jest zero-jedynkowa. Nam udało się z rezerwacjami w Tete Rousse na dwa dni pod rząd.

[attachment=82739] - Mont Blanc z Chamonix
[attachment=82740] - Mont Blanc w Chamonix

----

Camping w Chamonix opuszczamy w świetnych nastrojach. Pogoda jest wymarzona, a prognozy bardzo optymistyczne. Muszę tutaj wspomnieć o zmianie osobowej naszej ekipy. Iwona i Dawid po udanych zaręczynach pod Mattehornem, jak też w związku z poważnymi odciskami u Iwony, podejmują decyzję o odpuszczeniu MB tym razem. Teraz wracają do Polski z radosną nowiną Smile Tym samym pozostało nas dwóch pretendentów do obecnego wejścia na co by nie było ładnie prezentujący się z dołu biały wierzchołek, górujący 4 km ponad Chamonix.

[attachment=82738] - campingowe śniadanie przed startem

Przejeżdżamy z Tomkiem do Les Houches i kupujemy bilety na wyjazd do Nid d'Aigle. O mało co nie zapominam kijów z samochodu. Treningi biegowe sprzed wyjazdu się jednak przydają i zdążam jeszcze obrócić po nie przed odjazdem najbliższego wagonika. A ten wypełnia się niemal do granic możliwości. Chwila moment i osiągamy miejsce na mapie oznaczone jako Bellevue (1801 m). Stąd jeszcze potrzebujemy przejść na pobliski peron kursującej tutaj zębatej kolejki naziemnej zwanej Tramway de Mont Blanc. Na razie całość przypomina mi bardziej wycieczkę po europejskiej stolicy niż z początkiem zdobywania dachu Europy. Sporo osób dookoła wjeżdża z nami raczej tylko w tę i z powrotem, różnie ubrani i wyekwipowani. Podczas jazdy kłębią mi się myśli ile tu dawniej musiało być lodowców. Tempo ich znikania osiąga pewnie z roku na rok co raz to nowe rekordy.

[attachment=82741] - przy stacji Bellevue na 1800 metrach

Le Nid D'aigle. Plecaki na plecy i trzeba w górę. Na dziś plan nie jest intensywny. To co nas czeka to 800 metrów podejścia do schroniska Tete Rousse. A okolica? Można powiedzieć, że tramwaj kończy kurs w najwyższym rejonie w którym jest jeszcze względnie zielono. Wychodząc powyżej szybko wkraczamy w teren skał, piargów i coraz to większych płatów śniegu czy wręcz pól śnieżnych. U nas za to wkracza do gry jakieś tam podekscytowanie.

[attachment=82742][attachment=82743][attachment=82744]

Od wysokości około 2700 metrów szlak wchodzi w skalny grzbiet, którym nieco bardziej stromo zdobywa się wysokość. Trasa jest tutaj jednak zabezpieczona poręczówkami stalowymi. Przy suchej skale pełnią one funkcję co najwyżej ledwo pomocną. Teren jest wciąż prosty technicznie, żeby nie powiedzieć że jest niemal bez jakichkolwiek trudności.

[attachment=82745] - stamtąd przyszliśmy, tj. z doliny po lewej
[attachment=82746] - widoczne Aiguille du midi
[attachment=82747] - widać już Tete Rousse

Nasz dzień dzisiejszy to taka rozgrzewka. W zasadzie wszystko co trudniejsze, bardziej wymagające czeka nas jutro. W niespełna dwie godziny od opuszczenia tramwaju przekraczamy próg schroniska Tete Rousse. Zajmujemy pokój. W schronisku jest kilka pokojów wieloosobowych. Wewnątrz nich panuje raczej grobowa cisza. Ludzie tutaj dzielą się głównie na dwie grupy: ci co przyszli z dołu i potrzebują się wyspać przed wyruszeniem bardzo wcześnie rano dalej oraz ci co przyszli z góry i chcą się wyspać bo i tak nie wyspali się dzień wcześniej Wink

Odbierając pokoje musimy też podać godzinę śniadania. Do wyboru opcje są dwie 1.30 w nocy albo 4.00 nad ranem. Z racji planowanej trasy wybieramy wariant 1.30 w nocy.

[attachment=82754] - jadalnia w Tete Rousse

Po załatwieniu spraw organizacyjnych idziemy jeszcze na pobliski "mini wierzchołek" gdzie gotujemy sobie liofila i patrzymy na naszą dalszą trasę, którą to będziemy pokonywać po ciemku. Warto to zrobić, jest stąd dość dobrze widoczna. Dobrze też widać Wielki Kuluar, choć w tym momencie jest względnie spokojny. Względnie. 3 dni wcześniej przy jego przekraczaniu zginął jakiś Francuz.

[attachment=82749]
[attachment=82750] - PRZYBLIŻONY wariant podejścia do Goutera. Ten odcinek jutro w pierwszą stronę pokonujemy w nocy. Widać też miejsce przekroczenia Wielkiego Kuluaru.

Przewijające się chmury utworzyły nam fajny widokowy spektakl. Atmosfera rośnie. Napięcie też. Obok widać ludzi krzątających się na pobliskim, jedynym legalnym tutaj polu namiotowym. Ponoć przyszłość tego pola namiotowego nie jest jednak pewna.

[attachment=82751][attachment=82752][attachment=82753]
[attachment=82748]

Wracamy do schroniska. Postanawiamy zakupić za powodzenie naszej wyprawy po puszeczce piwa 0,33 l po chyba jedyne 6 Euro za sztukę Smile W schronisku okazuje się po raz kolejny, że świat wielki nie jest. Spotykamy Rafała (Raffi79), którego znam przede wszystkim z czytania swego czasu innych forów. Na GŚ napisał kiedyś relację z Ama Dablam. Na Mont Blanc był wielokrotnie i w tym miejscu wielkie dzięki dla Rafała i jego kolegi Łukasza za cenne wskazówki które z pewnością ułatwiły nam wejście na szczyt.

Czas się szykować do spania. Łatwe to jednak nie jest. W pokoju niby cisza ale co chwila ktoś coś bierze z plecaka, wychodzi do łazienki, przewraca się z boku na bok. Ciągle jakiś szelest. A godzina trochę za wczesna jak na zwykłe uśnięcie. Adrenalina jakaś też pewnie się do tego przyczynia. Za oknem tymczasem mamy piękny zachód słońca powyżej chmur które swoim pułapem zeszły poniżej schroniska. Ciągle nie śpię a pobudka jakoś po pierwszej w nocy. Za parę godzin zaczniemy zatem właściwą część wyprawy Smile

[attachment=82755]
DZIEŃ II

Spania w nocy to ja jednak specjalnie nie miałem. Może jakbym zsumował to 1,5 godziny bym jakoś uzbierał. Po pierwszej w nocy zaczyna się ruch w pokoju. Czołówki, szybkie dopakowanie, kierunek łazienka i jadalnia. Żeby tylko kto nie pomyślał, że w tym schronisku słowo łazienka oznacza łazienkę. Wody nie ma tam w ogóle, nawet do opłukania rąk. Jedynym znanym przybytkiem ze znanych nam tu i ówdzie łazienek jest kibel. I to bardziej taki wychodkowy tyle że w środku budynku. A jadalnia i śniadanie, hm. Myślałem, że śniadanie będzie bardziej pożywne. A tu szczerze mówiąc to porcja jak w Wielki Piątek u bardzo przestrzegającej postu rodzinie katolickiej. Ledwo co można było tym pierwszy głód zaspokoić a nie mówiąc o tym żeby dało się tym najeść. Tragedia. No ale nie ma co mamrotać, trzeba iść na Blanka.

Wychodzimy przed schronisko. Przed nami wyszło już może kilkanaście osób. W pełni nocy fajnie obserwować jak czołówki po prostu gdzieś tam w górze świecą, nie widząc nawet konturów ścian góry. To my za chwilę też będziemy tak wysoko? Wiążemy się liną, jeszcze raki na nogi i w drogę. Oprócz nas została w sumie jeszcze jedna dwójka ale szybko ją wyprzedzamy. Tuż powyżej pola namiotowego widzimy, że wszyscy co przed nami poszli, to według nas wariantem naokoło. Idziemy po swojemu. I słusznie. W około pewnie 20 minut od schroniska jesteśmy przy kuluarze. W tym momencie ludzie po drugiej stronie wspinają się już po jego drugiej stronie. Za nami pozostawionej dwójki nie widać.

[attachment=82756] - tuż przed Tete Rousse

Przechodzenie kuluaru po raz pierwszy to ciekawa sprawa. Wiedząc ile tragedii rozegrało się w tym miejscu, chyba każdy się zastanawia jak to zrobić najbezpieczniej. Choć rozwiązanie jest jedno. Szybko, bez ociągania się. Godzina przejścia przez kuluar teraz nam jednak sprzyja. Przynajmniej statystycznie teraz mało co nim leci. Samo przejście nie jest jakimś trudnym przejściem. Nie ma tam jednak miejsca na potknięcie albo poślizgnięcie. Sam kuluar jest dość stromy, jednak przechodzi się go w poprzek po swego rodzaju niewielkiej kamienistej półeczce, a częściowo także po wydeptanym śniegu (z pewnością zależy od pory roku i stanu śniegu). Pro forma czekan w ręku wolę mieć. Wpinamy się też do zawieszonej nad kuluarem poręczówki. Trzeba to jednak zrobić przed wejściem w kuluar a wypiąć da się z niej dopiero po jego drugiej stronie. Wspomniana poręczówka wisi wysoko nad kuluarem w jego środkowej części. Trzeba więc zrobić kilkumetrowy luz na własnej linie, aby gdzieś w połowie kuluaru nie zawisnąć w powietrzu Smile

Po drugiej stronie kuluaru zdejmujemy raki. Aż do grani raczej potrzebne nie będą. Wydaje się, że temperatura jest ewidentnie na plusie. Skała jest sucha. W zasadzie jesteśmy tutaj sami. Ci co wyżej, są dość dużo przed nami. Najczęściej ich nie widzimy. Tych za nami też nie widać. Pięknie za to widać światełka Chamonix i okolic, znajdujących się około 2,5 km poniżej nas. Jest niemal bezwietrznie. Piękne warunki do zdobywania Blanka.

[attachment=82757] - gdzieś w skalnej grzędzie, na wschodzie budzi się poranek

Teraz jednak trzeba pilnować się właściwej drogi. Od czasu do czasu jest ona oznaczona czerwonymi paskami ale w nocy nie widać ich zbyt dobrze. Idziemy więc zatem zgodnie z założeniem aby trzymać się w pobliżu grzbietu wznoszącej się grzędy skalnej. Co do ubezpieczeń to tylko krótkie odcinki w dolnej części są ubezpieczone liną stalową. Dopiero wyżej tych ubezpieczeń jest więcej. Trudności nie są natomiast żadne wielkie. Takie typowe 0+ według mnie. Choć warto zaznaczyć, że miejscami w kruchym terenie. No i w nocy też to inaczej wygląda. Po 2 godzinach zbliżamy się do starego schroniska Gouter. Obecnie już nieczynnego. Wydostajemy się po drabince na jego werandę i zakładamy raki. Dalej czeka nas już zmrożony śnieg.

W momencie wyjścia na grań jesteśmy wciąż przed wschodem słońca. Brzask jest jednak już zaawansowany. Pięknie widać nastające po nocy kolory oraz znajdujące się na ich tle kontury dziesiątek szczytów i grani. Do obecnego schroniska Gouter stąd to już parę minut. Idziemy tam coś przekąsić w przedsionku. Czuć, że wkroczyliśmy już w krainę wiecznego śniegu.

[attachment=82762] - tuż po wyjściu na grań, na zachodzie jeszcze noc
[attachment=82758] - w stronę Aiguille du midi
[attachment=82764][attachment=82763] - już trochę widniej
[attachment=82759] - Schronisko Gouter (nowe)


Gouter jest ciekawie położony. W zasadzie nawet same drzwi wejściowe znajdują się niemal nad przepaścią a wchodzi się do nich po specjalnych stalowych kratach pomostowych.

Jemy co nieco ale na zimno. Nie ma czasu. Przed nami wciąż wiele drogi. Kilometr w pionie a suma przewyższeń jeszcze troszkę większa bo po drodze jest jedno zejście. Znowu ubieramy cały osprzęt. No i w drogę. Wracamy na grań. Po chwili tuż za Aiguille di Midi wychodzi słońce. Rozpoczął się dzień. Ale tu pięknie.

[attachment=82765][attachment=82766][attachment=82767]

Na drodze widać kilka działających zespołów ale tłoku strasznego nie ma.

[attachment=82769][attachment=82768]

Początkowo idziemy w rakach i z kijami jednak przed Dome du Gouter bierzemy znów na chwilę w ręce czekany. Krótki odcinek bardziej stromy i znowu dość łagodnie. Przechodzimy na drugą stronę grani. Od teraz widzimy już Vallota. Schron awaryjny. Lepiej w nim nie nocować przy dobrej pogodzie. Parę dni temu żandarmeria przyleciała helikopterem i nałożyła po 5000 Euro kary na osobę za taki nielegalny nocleg. Trochę dużo, nie?

[attachment=82770][attachment=82771]
[attachment=82772] - tak blisko a jeszcze taki kawałek
[attachment=82773]

Zanim jednak Vallota osiągamy, musimy troszkę zejść w dół na przełęcz. A później znów do góry. Mamy teraz około 4300 metrów npm i wysokość czuć już ewidentnie. Nie, że choroba wysokościowa ale po prostu mocy nie ma tyle co normalnie.

Pod Vallotem czuć też już wiatr. Żadne większe utrudnienie ale odczuwalna temperatura spadła ewidentnie. Pomyśleć, że u podnóża góry mamy lato w pełni. Pomimo, że jesteśmy cały czas w słońcu. Wchodzimy do Vallota. W środku jest parę osób. Są jakieś dziewczyny które ewidentnie dopadła choroba wysokościowa. Siedzą w bezruchu, głowy schowane w rękach, widać że czują się fatalnie. Wnioskujemy, że nie są jednak same. Poza tym tutaj są względnie bezpieczne. W schronie znajduje się słuchawkowy telefon ratunkowy SOS. Potwierdzenie faktu, że takich gór nie powinno się zdobywać z marszu. Aklimatyzacja jest ogromnie wskazana.

Pozostali w schronie też jakoś energią nie tryskają, panuje tu kiepska atmosfera. W sumie wydaje mi się, że my z Tomkiem na tle tej grupy całkiem nieźle się trzymamy a może nawet najlepiej? Nawet mam wrażenie, że chyba nam trochę zazdroszczą samopoczucia. Gotujemy liofila. Chyba jakiś Strogonoff to był. Jemy popijamy, energia we mnie wraca. Czuję się niemal normalnie. Choć to pozory, bo wystarczy wyjść i zrobić kilka kroków w górę i czuć że siły nie te.

Ubieram dodatkowe warstwy na siebie, będzie ich w sumie 4 czy 5 nie pamiętam dokładnie, rękawice zimowe i wychodzimy. Jest godzina 8:20 jak stajemy znów przed Vallotem. Przed nami jeszcze 450 metrów w górę. Tutaj jednak z każdą zdobytą setką idzie się coraz ciężej, coraz wolniej. Co do terenu, chwilami jest stromo i wąsko, są miejsca gdzie wymijanie z osobami z naprzeciwka jest mało komfortowe, jednak spodziewałem się, że będzie trudniej, bardziej przepaściście.

[attachment=82760][attachment=82774][attachment=82775][attachment=82776]

Ludzi nie ma jakoś bardzo dużo ale średnio pewnie co kilka lub kilkanaście minut kogoś mijamy. Widoki na tym etapie wędrówki są niesamowite. Myślę, że lepsze niż ze szczytu. Słynne Aiguille du midi jest już od dawna poniżej nas.

[attachment=82777][attachment=82778][attachment=82779]

Samopoczucie w dalszym ciągu uważam, że nie jest takie złe. Sił jednak na to aby iść krok za krokiem dłużej bez przerwy trochę jest za mało. Tomek też odczuwa mocno wysokość. Też jednak na szczęście objawia się to "tylko" sporo mniejszymi siłami. No i częstym przystawaniem. Nie ma mowy natomiast o żadnych bólach, dolegliwościach żołądkowych czy jeszcze czymś poważniejszym. Chwilami trochę się uśmiecham na myśl co wysokość potrafi zrobić z człowiekiem. Przecież ogólnie, na co dzień kondycyjnie z nami chyba nie jest tak źle, a tu idziemy jak stare dziady Smile

Powoli mijają kolejne granice 4500, 4600, 4700... Uff jeszcze tylko setka!!! Droga tutaj przeplata się pomiędzy węższymi i nieco szerszymi grańkami. Niektóre są trochę bardziej strome. Warunki jednak na raki i czekan są dobre. Technicznie też nie jest jakoś trudno. No gdyby tylko nie ta wysokość...

[attachment=82761][attachment=82780][attachment=82781][attachment=82782]

Godzina 10.05. Stajemy na szczycie Alp. 4810 metrów dzieli nas od poziomu morza. W głowie kiełkuje gdzieś myśl o satysfakcji i wewnętrznej radości. No ale ona będzie pełna jak zejdziemy na dół, cało i bezpiecznie. Tomek chwali się przez telefon Żonie gdzie jesteśmy, jednak ogólnie chce jak najszybciej na dół. Bardzo mocno chce już zacząć schodzić. Czuje, że pobyt tutaj dłużej może zrodzić jakieś poważniejsze konsekwencje. Pośpiech zresztą jest zapewne słuszny. Sprawia jednak, że ze szczytu mamy dość mało zdjęć, przede wszystkim naszych. To najważniejsze, wspólne i z flagą GŚ jednak jest Smile

[attachment=82783]
[attachment=82784][attachment=82785][attachment=82786][attachment=82787][attachment=82788]

Schodzimy. Organizmy domagają się więcej tlenu. W dół idzie się oczywiście lepiej, tak naprawdę każda setka w dół to lepsze samopoczucie. Wzmaga się trochę wiatr. Miejscami wznieca już z ziemi tumany niezwiązanego śniegu, powodując lokalne zadymki śnieżne. W drodze powrotnej w Vallocie się nie zatrzymujemy. Chcemy jak najszybciej na dół. Chcemy dojść do Goutera. Wiemy że na 3800 jest już inne samopoczucie. Chcemy tam zrobić sobie dłuższą przerwę. Odpocząć, zjeść, trochę się zregenerować. Później czeka nas przecież jeszcze zejście przez znaną nam z nocy skalną grzędę z Wielkim Kuluarem na końcu. Dopiero za nim można będzie powiedzieć niemal w pełni, że jesteśmy już w bezpiecznym terenie.

[attachment=82789][attachment=82791][attachment=82792]

Śnieg poniżej Dome du Gouter robi się już mocno mokry. Na około 4200 metrów uświadamiam sobie, że samopoczucie wróciło mi praktycznie całkiem do stanu normalnego. No oczywiście poza zmęczeniem, które jest niewątpliwie duże. Kawałek jeszcze musimy jednak wytrzymać.

[attachment=82793][attachment=82794][attachment=82795]

Po 12.30 wchodzimy do schroniska Gouter. Jest więc 10 godzin po wyjściu z dolnego schroniska. Tutaj chwilę spędzimy. Tym bardziej, że są tutaj obecni Rafał i Łukasz spotkani wczoraj w Tete Rousse. Zamawiam coś do picia i jedzenia. Noo nareszcie! Ale jeszcze nie świętujemy wejścia na MB. Pamiętamy, że przed nami zejście do dolnego schroniska a zmęczenie jednak jest. Wciąż trzeba uważać w zejściu. Całe szczęście pogoda wciąż jest bardzo dobra.

Tomek pozwala sobie na chwilę drzemki. Coś koło godziny 15.00 stajemy jednak znów przed Gouterem. Czas w dół. Parę minut po śniegu na grani, po czym wchodzimy w skałę. Orientacyjnie jest teraz dużo prościej niż w nocy. Trzeba jednak mocno uważać gdzie się stąpa aby nie zrzucić kamieni na idących poniżej.

[attachment=82796][attachment=82797]

Dochodzimy do kuluaru. Teraz godzina jest już daleka od optymalnej. Kamienie częściej fruwają. Znowu wpinamy się w poręczówkę. Słuchamy czy nic z góry nie leci i kolejno przechodzimy jeden po drugim. Wypinamy się, odchodzimy jeszcze dość pospiesznie kawałek dalej. I tak teraz chyba już można odetchnąć i pogratulować sobie wzajemnie.

Dochodzimy do naszego schroniska. Jest godzina 17.00. Coś jemy ale nie to jest najważniejsze. Spaaaać!!!! Od wczorajszego ranka, spałem około 1,5 h. Pokonaliśmy wczoraj 800 metrów w górę, dziś suma podejść osiągnęła według zegarka dodatkowe 2000 metrów. Kolejne 2000 metrów to suma w zejściu. Od 2.30 do 17.00 byliśmy na nogach z przerwą od 12.30 do 15.00 w Gouterze. U góry słońce, wiatr, wysokość. Chciałem doczekać do zachodu słońca w łóżku, jednak zmęczenie wzięło nade mną górę i nawet się nie zorientowałem jak usnąłem Smile

CDN (zaraz)
DZIEŃ III

Trzeciego dnia budzimy się na spokojnie. Nie ma żadnego parcia na godzinę zejścia. Ale fajne uczucie. W środku nocy gdzieś tam pamiętam zbierali się ludzie w pokoju, którzy wychodzili jak my w środku nocy w stronę szczytu. Hehe, niech idą. My już byliśmy. Pośpimy sobie. Nasz cel już jest osiągnięty. Możemy spokojnie rano spakować plecaki i rozpocząć zejście w dół.

Nauczeni doświadczeniem z wczoraj nastawiamy się tym razem na własne śniadanie. Mamy jeszcze jednego liofila. Zresztą za kilka godzin wracamy do cywilizacji. Przed oczami mam już niemal wszystkie pozycje każdego menu jakie widziałem w ostatnich dniach. Do tego świeże owoce, pewnie jakieś piwko. Taa, jak się człowiek przetyra to od razu wszystko bardziej smakuje.

Stając przed schroniskiem robię jeszcze nostalgiczny rzut okiem do tyłu. Trochę to dziwne ale szkoda mi opuszczać to schronisko. W sumie warunki kiepskie. Brak higieny przez trzy dni już doskwiera ale i tak będę to miejsce miło wspominać. Ciekawe czy jeszcze tu kiedyś będę? Wydaje mi się, że jeśli kiedyś zdecyduję się na Blanka to będzie to droga 3M. Jest to już jednak dużo bardziej wymagająca droga z dużo poważniejszymi zagrożeniami szczególnie lodowcowymi. Na najbliższe lata raczej będę szukał jednak innych celów.

[attachment=82798][attachment=82799][attachment=82800]
[attachment=82801][attachment=82802][attachment=82803]

O godzinie 11.30 wsiadamy do naszego tramwaju na 2372 metrach. Później znana nam przesiadka na stacji Bellevue i tuż po 12.00 jesteśmy przy samochodzie. Wracamy do Chamonix na znany kemping. Po drodze kupujemy co nieco na popołudnie i wieczór i świętujemy udaną i co najważniejsze bezpieczną akcję górską. Zamykam tym samym urlop 2018 takim pozytywnym akcentem.

[attachment=82804]

Dzień później po rozpoczęciu drogi powrotnej w stronę Polski, ukazuje nam się jeszcze Mont Blanc na horyzoncie. To tam dwa dni temu staliśmy na szczycie ok

[attachment=82805]
No w końcu Wink
Zazdroszczę takiej wyprawy i jeszcze raz gratuluję ok
No, co by powiedzieć. Tylko zazdrościć. Teraz nie wiem z kim pójdę. Opis trasy mi bardzo przypomina każde wyjście na alpejskie szczyty ponad 4 tys. Bardzo mi się podoba ta rezerwacja śniadania na przyjazną godzinę. W Alpejkach wiedzą co czynią. Brakuje mi tego w naszych górach. Śniadania o 8:00 to trochę późno. Fajnie się drepcze, kiedy pogoda nas rozpieszcza. ok Przypomniały i się wyprawy na Dufor i Paradiso.
Fajnie się czytało Smile pogoda faktycznie Wam sprzyjała i fotki wyszły super.
Też gratuluję, brawo ok
Panowie - gratulacje! Smile Pogoda dobra to i Góry jakby łaskawsze.
Ech! Może i mnie kiedyś uda się tam postawić nogę. Big Grin
Gratulacje ,byłem w chamonix i blanka to widzałem chyba z minutekwasny
Gratulacje ok
Wschód słońca, brzask na tej wysokości super sprawa Smile z pogodą także trafiliście wybornie.
Gratuluję wejścia. I podziwiam widoki ze zdjęć. Trochę zazdroszczę, bo chciałbym zobaczyć je na żywo.
JPDL tam mnie niestety nie zobaczą, za stary jestem Smile
Panowie gratulacje ok
Zdjęcia obłędne.
Z jakim wyprzedzeniem rezerwowaliście miejsca w Tete Rousse?
Hehe, byłem ciekaw czy ktoś o to zapyta. Rezerwowaliśmy telefonicznie w przeddzień wyjścia Big Grin

Wyglądało to tak, że wyjeżdżając byliśmy przygotowani na wariant namiotowy w razie braku miejsc w Tete Rousse. Skoro miejsce było w zasadzie to samo (schronisko/pole namiotowe) to woleliśmy się dopasować do dobrej prognozy niż do zarezerwowanego dużo wcześniej noclegu. Stąd telefon tak późno do schroniska. Wydaje mi się, że wskoczyliśmy na miejsca osób które zwolniły rezerwacje w ostatniej chwili, bo przed wyjazdem miałem informacje mailową z Tete Rousse, że wszystkie terminy w okresie co byliśmy były zajęte.

Inaczej sprawa miała się z Gouterem. Próbowaliśmy coś koło połowy maja ale wszystko do września było już zarezerwowane.
Rezerwacja w maju na wrzesień - to prawie jak w Tatrach. Wink Opcja namiotowa na normalnej drodze już całkowicie odpadła. Swoją drogą nie rozumiem jak nowe przepisy (możliwość wejścia tylko dla osób z rezerwacją w schronisku) mają zwiększyć bezpieczeństwo turystów. Jeżeli ktoś klepnie nocleg z półrocznym wyprzedzeniem, to tak łatwo możliwości wejścia sobie nie odpuści. Co za tym idzie, pewnie więcej osób będzie próbowało wejść przy niepewnej pogodzie.
Swietny wyskok .. Piekny widok.. Ja kiedy dojade tam to tylko pozostanie mi wyjazd z zona kolejka linowa i ta zebata. A reszta to historia. ZazdroszczeSad
Stron: 1 2
Przekierowanie