Górskie Forum Dyskusyjne - Górski Świat

Pełna wersja: Großglockner - relacja subiektywna okiem nieplanowanego obserwatora
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Großglockner - relacja subiektywna okiem nieplanowanego obserwatora, bardzo osobista, z dobrym chyba widokiem na przyszłość.

Jak tu zacząć? może tak po prostu - pomysłów na wyjazd w Alpy było już u mnie sporo, jakiś czas temu zakupiłem mini przewodniki - Alpejskie 3 i 4 tysiączniki, w nich wiele zakładek poczynionych, że tam fajnie by było, tam także ..., ale zawsze znajdowała się jakaś wymówka, a bo urlop nie pasuje, bo dzieci, bo remont, pewnie sami wiecie, że często luźne planowanie kończy się na planowaniu ewentualnie no piwnych opowieścio-planach w gronie przyjaciół. No oczywiście kurs zimowy, lawinowy ... i tyle.

Styczeń - odzywa się Bogdan z propozycją wyjazdu na Großglockner. Tak - przy Glocku też jest zakładka, szczyt znany, blisko Polski - super - jest impuls, szybka decyzja - TAK- jadę.

Kwiecień, Maj - kilka razy zdzwaniamy się, kompletujemy sprzęt - idzie do przodu, czego nie kupujemy to wypożyczamy.

3 czerwca
U mnie wielkie pakowanie, selekcja rzeczy, rozpakowanie, pakowanie, selekcja ... mam dosyć Smile

4 czerwca
W końcu pakuję rzeczy do auta i jadę do Bogdana - tam wszyscy się zbieramy, Janusz przyjeżdża w nocy.

5 czerwca
Wyruszamy o 16 w składzie: Bogdan z synami: Michałem i Wojtkiem, Janusz i Ja.

6 czerwca
Wtorek - rano docieramy do Kals am Großglockner, miasteczko urokliwe, ale jest wczesny ranek, wszystko zamknięte, pakujemy się do auta i krętą drogą dojeżdżamy do parkingu Grossglockner Lücknerhaus.
Śniadanie, dopytujemy o parking - sezon tuż tuż a na parkingu prace budowlane - widać, że w tym sezonie pojawią się bramki automatyczne, sam parking chyba będzie wyrównany i utwardzony. Zabieramy plecaki i spokojnie zaczynamy piąć się drogą do Lucknerhütte. Może nie tak spokojnie - bo ja poza plecakiem mam worek żeglarski - 50l plecaka okazało się zbyt małe - ale wszyscy solidarnie pomagają na zmianę w doniesieniu wora do schroniska.
[attachment=77884] [attachment=77885]

Trzymamy się planu - w Lucknerhütte postanowiliśmy zaliczyć jeden nocleg, meldujemy się, zostawiamy większość rzeczy i idziemy na wycieczkę - plan jest luźny, chcieliśmy nabrać nieco wysokości, rozejrzeć się po nowych dla nas terenach.
[attachment=77886]

Kierujemy się w stronę Glorerhütte, nie mniej okazuję się, że to o wiele dalej niż planowaliśmy - poziomice także trzeba brać pod uwagę Smile - ostatecznie docieramy do przełęczy Pfortscharte z pięknym widokiem na dolinę Kodnitzal oraz z drugiej na granicę rejonów Tyrol oraz Karyntia, widać daleko w dole schronisko Salmhütte oraz dziwne formacje w skałach. Robimy zdjęcia i pomału wracamy.
[attachment=77887] [attachment=77888] [attachment=77889]
[attachment=77890] [attachment=77891] [attachment=77892]

Samo podejście do Pfortscharte przypomina mi nasz Żleb Kulczyńskiego, dosyć strome, ciągle coś się osypuje ale nagroda na przełęczy fantastyczna.

W drodze powrotnej nieźle nas zlało, sciana wody, na szczęście w Lucknerhütte jest pomieszczenie, suszarnia, z dedykowaną suszarką do butów więc do rana wszystko mamy suche w 99%.

7 czerwca
Samo schronisko urokliwe, ale chyba od niedawna prywatne, nie respektuje zniżek AV, cena za nocleg raczej z tych wysokich ale cóż, zostawiamy (głównie ja) niepotrzebne rzeczy na przechowanie i ruszamy w górę. Dzisiaj mamy w planie dojście i nocleg w Stüdlhütte.

Ruszamy w górę, podejście mozolne, technicznie raczej bez wyzwań, ale kilogramy na plecach robią swoje. Spotykamy po drodze trójkę rodaków, okazuje się, że to znajmy instruktor z kursów zimowych. Dopytujemy o warunki w górze. Chłopaki nie miały szczęścia do pogody - widoczność mieli słabą.
[attachment=77893] [attachment=77894] [attachment=77895]
[attachment=77896] [attachment=77897]

Kiedy dotarliśmy do Stüdlhütte okazało się, że poza nami nie ma nikogo. "Meldujemy" się w schronie zimowym, właściwe schronisko otworzy się za tydzień. Chwilę poświęcamy na lekki posiłek.

Chłopaki idą na krótką wycieczkę w stronę Stüdlgrat, kręcą się po okolicy. Ja pakuję się do śpiwora, boli mnie głowa, liczę na to, że po krótkiej drzemce będzie lepiej, dziwny ten ból, pulsujący, wciągam Nurofen Forte i zasypiam.

Pobudka - pojawiła się kolejna ekipa w schronie, głowa nadal boli, Nurofen niewiele pomaga. Wraca nasza ekipa, zasiadamy w kuchni / jadalni / świetlicy Smile Idę się przewietrzyć, pomału dociera do mnie, że coś jest nie tak - głowa boli coraz mocniej. Szla(k/g) mnie trafia bo z takim samopoczuciem to nie widzę mojego wyjścia wcześnie rano w stronę Glocka. Wracam do chłopaków i po krótkiej rozmowie decydujemy, że pakujemy się "uniwersalnie" a rano podejmiemy ostateczną decyzję - jest to istotne, ponieważ, mieliśmy iść w 2 zespoły na 2 liny: 3 + 2 osoby, w razie mojej nieobecności pójdzie jeden zespół 4 osobowy.

8 czerwca
3:30, Budzę się, pierwsza ekipa zbiera się do wyjścia, jest dobrze głowa mnie nie boli, siadam Sad nie jest dobrze, boli jeszcze bardziej, wracam do pozycji horyzontalnej.
Bogdan dopytuje czy powinni się mną zająć - dzięki chłopaki za troskę! Nie, dam radę, idźcie - powodzenia Smile

Wyruszają po 5, chwilę później ostatnie 2 ekipy wyruszają ze schronu w stronę Stüdlgrat. Nasi idą klasycznie, przez Erzherzog Johann Hütte tzw. drogą normalną.

Dokładam drewna do pieca w kuchni, zjadam śniadanie, popijam prawie litrem herbaty. Próbuję zasnąć ale nic z tego. Obiecałem chłopakom, że dalszych wycieczek nie będę urządzać, więc uzbrojony w aparat czekam na wschód słońca, obserwuję ciekawskiego świstaka który pod nieobecność lokatorów podchodzi pod samo schronisko.
[attachment=77898] [attachment=77899] [attachment=77900]

Tuż po 10 dostaję MMS'a od Bogdana - są na szczycie, super, szybko im poszło, chyba około 4.5 godziny. Liczę, że po 14 powinni wrócić - może później zależnie od kolejek na podejściu/zejściu.
[attachment=77901] [attachment=77902]

Słonce w górze, ciepło, bardzo ciepło, zmieniam okrycie i idę w stronę lodowca, ścieżka dobrze wydeptana, okulary 4ki na nosie ale i tak trzeba mrużyc oczy. Bez okularów nie byłem w stanie patrzeć dłużej niż kilka sekund.
[attachment=77903] [attachment=77904]

Tutaj kończę wycieczkę - umowa to umowa - to raz, głowa mnie nadal boli to dwa. Großglockner - już bez emocji - wprawdzie nie na szczycie, ale na wyciągnięcie ręki, w końcu mogę sobie zobaczyć go na żywo, a nie w przewodniku czy na YouTube. Przypomina mi Świnicę, rysa, 2 wierzchołki.
Piękny jest.
[attachment=77905]

Pierwsze ekipy wracają - widać jak schodzą od strony Erzherzog Johann Hütte.
[attachment=77906]
Nieśpiesznie wracam do schroniska, rozkładam się na ławie i wysmarowany kremem z filtrem błogo łapię alpejskie słoneczko.

Z tej sielanki wybudza mnie dźwięk helikoptera - nie wiem dlaczego ale w górach źle mi się kojarzy. Na szczęście to transport gabarytów do schroniska, robi 2 kursy i tyle go widzieli.
[attachment=77907] [attachment=77908]

W końcu na zejściu pojawia się Wojtek - hmmm, ale dlaczego sam?!?! zoom w aparacie rozwiewa wątpliwości, uśmiechnięta gęba wyraża wszystkie emocje z dzisiejszego poranka.
[attachment=77909]
Z chwilę wraca Michał.
[attachment=77910]
Oraz majestatycznie starszyzna plemienna: Janusz z Bogdanem Smile
[attachment=77911] [attachment=77912]

Głowa mnie nadal napie$#@! ale udziela mi się radość chłopaków - i do wieczora niespecjalnie już się tym przejmuję. Ostatecznie decydujemy się na jeszcze jeden nocleg w Stüdlhütte.

9 czerwca
5:30 - pobudka, śniadanie, pakowanie - schodzimy nieśpiesznie, zabieramy pozostawiony bagaż w Lucknerhütte. Przed 9 docieramy na parking, pamiątkowe zdjęcie, pakujemy się i wracamy.
[attachment=77913] [attachment=77914]

Podsumowanie:
Dzięki chłopaki za wspólną wyprawę, Wojtka trzymam za słowo, że następnym razem będzie za przewodnika, mam nadzieję, że kolejne podejście do Großglocknera z mojej strony uda się zorganizować szybciej niż później.

Fajne jest to, że teraz mogę się spakować na wyjazd w Alpy praktycznie z dnia na dzień. Wszystko już jest, ostatnie rzeczy wyprane dosychają w domu.

Najważniejsze:
Wielkie podziękowania dla Bogdana z rodziną, za inspirację i przyjęcie w domu przed wyjazdem i po powrocie.
Życzę Wszystkim takiej gościnności i tak serdecznego przyjęcia Smile

Chłopaki - a teraz proszę o uzupełnienie relacji, przede wszystkim ze zdobycia szczytu oraz 7 czerwca kiedy ja ucinałem drzemkę w schronie Smile

No to do następnej relacji .... ok
Ale sobie daliście. Ja tu sobie ścieram zelówki na Karkonoszach i Izerach a oni sobie jakby nic drepczą po Taurach i na dodatek biorą tego najwyższego. Cool
Ciekaw jestem innych relacji. Może lepiej mieliście na Studlu niż ja. Winterraum lepiej od pełnego Matrazenlager.
Nic innego tylko pogratulować. Teraz się trzeba dobrać do jakieś czwórki.
Jacek, byłeś chatarem po prostu ok
Widać warunki nie były sprzyjające, skała chyba oblodzona wyżej. Gratuluję Wam realizacji, ładnie to dograliście ok
Zdjęcie szczęśliwych gęb przed schroniskiem super!
Czekam na fotki z powyżej 2800m Wink
Jestem ciekaw, jak się im powodziło przejście kuluarem i końcówka. Ta musiała być jeszcze oblodzona.

Stasiu napisał(a):
Nic innego tylko pogratulować. Teraz się trzeba dobrać do jakieś czwórki.

Dzięki Stanisławie. Jakaś czwórka by się przydała. Wink

Brawo ok zazdraszczamkwasny
Część naszych zmagań opisał już Jacek.
Na początek kilka uwag ogólnych. Że tak powiem, w Alpach "właściwych" nie bywałem. Ubiegłoroczna wizyta na Dachsteinie, i to wszystko. Nie licząc Dolomitów, ale to inna bajka. Gdy pojawił się na horyzoncie Grossglockner (GG) nie miałem wątpliwości żeby spróbować się na niego wdrapać.
Dojazd - mimo położenia GG we wschodnich Alpach, podróż i tak trwała 15 godzin. To chyba najtrudniejszy etap zdobywania GG. Wink
Sam winterraum przy Studlhutte dosyć zapuszczony. Jego użytkowanie przez tabun ludzi przez kilka miesięcy nie pozostał bez wpływu na jego stan sanitarny.
Niewątpliwym plusem naszego terminu odwiedzin GG było niewielkie obłożenie szlaku przez górołazów, zapewne ze względu na zamknięte jeszcze schroniska. Na całej trasie spotkaliśmy pewnie z dziesięć osób. Ale termin naszego pobytu był zarazem także minusem. Niestety, zamknięte schroniska to konieczność dopasowywania noclegów do istniejących możliwości oraz zabezpieczenie na ten czas zapasów żywności. Poza tym, nie dało się tym samym odwiedzić tych schronisk i poznać ich klimatu.
W środę, w dniu dotarcia do Studlhutte pokręciliśmy się trochę po okolicy. Weszliśmy na pobliskie wzniesienie a potem na Luisengrat [attachment=77921] gdzie z małym haczykiem przekroczyliśmy 3 tysiące metrów. Poobserwowaliśmy ludzi przemieszczających się po lodowcu, wyglądających z naszej perspektywy jak mróweczki. Po krótkim rekonesansie [attachment=77922] wróciliśmy do winterraumu. O ile po dotarciu byliśmy tutaj sami, tak z biegiem czasu się wypełnił. Tu dodam, że w tym schronie zmieści się więcej niż deklarowane 14 osób. Ludziska śpią także na ławach w pomieszczeniu kuchennym.
Wieczór poprzedzający wyjście nie napawał optymizmem. Pogoda robiła co mogła żeby nas zniechęcić. Zamieć śnieżna z wyjącym wichrem trochę przytłumiła mój entuzjazm. Przy takim wietrze nie mamy szans by wejść na szczyt. Chwilami miałem wrażenie, że wicher w końcu zdmuchnie naszą chatkę z przełęczy. Ale prognoza o oknie pogodowym na czwartek sprawdziła się. A nawet była lepsza od zapowiadanej.Ruszamy w zasadzie ostatni. [attachment=77923] Dojście na lodowiec nieprzyjemny. Płynąca woda pozamarzała tworząc ślizgawki, o czym się boleśnie przekonałem. kwasny Ranek mroźny, klarowny. [attachment=77924] Zero wiatru, niebo kryształ. [attachment=77925] Po prostu cudo! Na początku lodowca wiążemy się liną i ruszamy. Bogdan narzuca tempo. Wyprzedzamy dwa zespoły. Omijamy odcinek skalny z ferratą decydując się na podejście maksymalnie wysoko po lodowcu (jak większość wspinających). Dopiero tuż pod Arcyksięciem wchodzimy między skały. Nieprzyjemne podejście. Mieszanina śniegu i skał utrudnia poruszanie. Przy Johannie króciutka przerwa. [attachment=77926] Ciągnie nas ku górze. [attachment=77927] A nóż nadciągnie co nieco i obejdziemy się na szczycie smakiem. [attachment=77928] Byśmy sobie tego nie darowali. Najpierw płasko, [attachment=77929][attachment=77930][attachment=77931]potem coraz ostrzej, [attachment=77932] aż w końcu ostro. [attachment=77933] Zadyszka. Ciągniemy ku górze. Nagle zdaję sobie sprawę, że jesteśmy na Kleinglocknerze. [attachment=77934][attachment=77935] GG na wyciągnięcie ręki. [attachment=77936] Pokrywa śnieżna na Kleinglocknerze gruba, stabilna. Jak to bywa w życiu, kumulacja ludków przypadła na najtrudniejsze miejsce - [attachment=77937] Oberescharte i samo podejście z przełęczy na szczyt GG. [attachment=77938] W tym miejscu dwóch przewodników asekurowało swoich podopiecznych przy zejściu robiąc niemały zator. Trochę poczekaliśmy, trochę się poprzepychaliśmy. Na szczycie jesteśmy około 10-tej. Sakramencko pięknie! [attachment=77939][attachment=77940] Szczyt tylko dla nas. [attachment=77941] Dopiero przy zejściu na Oberescharte trafimy na dwójkę, którą wcześniej wyprzedziliśmy. Na szczycie jesteśmy około 45 minut. Śpiewy, tańce, przybijanie piątek, fotki. Ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Schodzimy. Trzeba mocno uważać, świeży opad śniegu z dwóch poprzednich nocy nie pomaga. [attachment=77942] Przy schronisku Johanna jesteśmy kwadrans po 12-ej. [attachment=77943] Tu już przerwa dłuższa, na luzie. Przed drugą meldujemy się na końcu lodowca. [attachment=77944] Zejście lodowcem w pełnym słońcu daje się ostro we znaki. Potem baza. [attachment=77945] Tu decydujemy o pozostaniu na kolejną noc. Wycieczkę na GG zaplanowaliśmy w wersji lajtowej, bez pośpiechu i gonienia. I to był dobry plan.
O tej porze roku, drogą normalną przy dobrej pogodzie, wejście na GG nie jest jakimś spektakularnym osiągnięciem - jego wysokość lokuje go zapewne w drugiej setce alpejskich szczytów. Ale dla mnie bomba. Poza tym to piękna góra. Dziękuję wszystkim, dzięki którym było mi dane tam być. Część zdjęć wykorzystanych w relacji są zdjęciami Bogdana.
Pięknie tam jest ok Zazdroszczę wam takich gór...
Janusz, nie umiejszaj Toungue GG jest najwyższą gora wschodnich Alp, a mało kto wie, że jest drugim co do "wybitności" szczytem Alp, co oznacza dużą deniwelację.
Ładne zdjęcia ok Piknie!
Ja bym też nie umniejszał wyjście na GG. Skalno-śnieżna ferrata, podejście na Małego i końcówka to trudniejsze partie od innych wyższych kopczyków, które normalnie się wydreptuje.
Znów pogoda była podstawą. Gratulacje panowie wyczynu i też mnie cieszy, że Jacek z powagą zamienił się w chaciarza i nie próbował niczego na siłę ok
Paweł, mnie się wydawało, że najwyższym w AW jest jedyny 4 tys. Piz Bernina. uhm
Panowie, teraz kolej na były najwyższy w Austrio-Węgrzech - Ortler. Mnie już raz nie przyjął.

Stasiu napisał(a):
Paweł, mnie się wydawało, że najwyższym w AW jest jedyny 4 tys. Piz Bernina. uhm


Bernina jest najwyższy ok

Stasiu napisał(a):
Panowie, teraz kolej na były najwyższy w Austrio-Węgrzech - Ortler. Mnie już raz nie przyjął.


To kiedy jedziemy?
Big Grin

PJack
Pamiętasz na jakiej wysokości zaczęła boleć Cię głowa ?
Zastanawiam się jak to przetestować czy mój organizm da radę ?
Kilka lat temu był tam mój kolega , w tej wiacie (ponoć służy do aklimatyzacji) zgubił okulary. Ale i tak napalony ruszył na szczyt, doznał ślepoty śnieżnej, zgubił wszystkie rzeczy w tym telefon i dokumenty, wzrok odzyskał po 3 dniach w szpitalu.
Otto, aklimatyzacja jest głównie indywidualna sprawa. Musisz sam siebie wypróbować. Chodzisz po Tatrach i już wiesz, jak się czujesz na wysokości około 2500 m. Z własnego doświadczenia wiem, że około 3000 m nieaklimatyzowany człowiek już "coś" odczuwa. Miej na pamięci, że w powietrzu już mamy o 30% mniej tlenu. Dla większości wyjście i zejście tegoż dnia turysta przekona. Jednak wyjście bez aklimatyzacji nad 3500 m a zwłaszcza 4000 - 4500 (wysokości alpejskie) już każdemu daje w tyłek. Możesz przeczytać moją relację z nieosiągalnego Punta Dufour:

http://www.gorskiswiat.pl/forum/showthread.php?tid=6180

Tutaj głównym faktorem nieosiągalności celu był brak aklimatyzacji. Pierwszego dnia o 16:00 byliśmy na 1800 m a drugiego dnia atakowaliśmy już 4500 m i z tego jeszcze 1000 m wyjechaliśmy kolejką.
Jednak, jak pisałem na początku, jest to indywidualna sprawa każdego z nas. Znam ludzi, którzy mieli problemy z wysokością na 2000 m.
Co do ślepoty śnieżnej, to już inny temat. Bez okularów ani noga.
A tak na marginesie, znów bym poszedł na W. Dzwona lub chociaż podreptać około.
Przekierowanie