Ale wstałeś ? tymi słowami obudziła mnie matula w ten piękny niedzielny poranek.
Była 7.49, a godzinę temu byłem umówiony na dworcu sądeckiego PKS z Gosia3kiem. Tam właśnie miała się rozpocząć nasza pierwsza wspólna wędrówka z Wierchomli przez Runek, Łabowską, a potem gdzieś w dół...
Szybki rzut oka w lustro i znajomy trampek w gębie potwierdził moje przypuszczenia...znowu się spiłem i nie nastawiłem budzika (chociaż i tak nie wierzę, że dałby radę mnie ocknąć)

Wczorajsze spotkanie ze znajomymi ze studiów mogło mieć tylko jeden skutek....

Nic to, myślę sobie, Gosia3ek już tam pewnie atakuje Wierchomlę, trzeba działać! Wysłałem smsa, że ruszę z Rytra na czołówkę. Szczęśliwie wiedziałem iż pewni znajomi jechali akurat też do Wierchomli i szybko zaaranżowałem transport w góry.
O godzinie 9.45 wysiadłem w Rytrze z zamiarem uderzenia na czerwony główny szlak beskidzki i wyjścia Gosia3kowi naprzeciw. Z obliczeń wynikało, że ona na Łabowskiej Hali będzie około 1-szej co mi pozostawiało 3 godziny czasu (celem zdążenia na piwo). Tabliczki wskazują 5 godzin...oj, trzeba się będzie sprężyć.
Pogoda jest piękna, lekka mgiełka nad Popradem powoli unosi się w górę, a buki na stokach Makowicy przyjmują kolory jesieni. Rozkładam kije i ruszam asfaltem przez Suchą Strugę, a następnie leśną drogą przez młodą buczynę. Po lewej stronie majaczy ryterski zamek, ale nawet nie chce mi się robić zdjęcia - kacor uchodzi ze mnie w najgorszy sposób. Głowa boli, w uszach szumi, hektolitry potu zalewają czoło. Masz za swoje głupku jeden, mówię do siebie i idę do góry. Po 45 minutach mijam Cyrlę, bardzo przyjemne schronisko z sielskim klimatem. Po 11stej robię przerwę na szczycie grzbietu próbując skontaktować się z Gosia3kiem lecz bez sukcesu.
Mknę więc dalej klnąc na siebie pod nosem ale chwalę przy okazji nowe kije Vipola, czuję inną jakość chodzenia. Mijam Zadnie Góry i Pisaną Halę. Jak dobrze być znowu "u siebie"! Co wyżej położone buczki szumią już złotymi liśćmi, w dole jednak jeszcze chowa się lato. Jest trochę ludzi na szlaku, jednak bez tłoku. Co chwilę łykam nieco wody i robię zdjęcia. Nie widać Tatr, mgiełka zasłania wszystko co dalej niż Pieniny, a szkoda. Jeszcze chwila i wchodzę w las pokrywający Wierch nad Kamieniem. Stąd na Halę już niedaleko. Dostaję smsa, że Gosia3kowi na Łabowskiej było za ciasno i poszedł się wydziczyć na skałki ukryte na stokach Wierchu. Jako że nie znam dokładnie drogi proszę ją o powrót na Łabowską, gdyż w duchu stwierdzam, że bez piwa się nie obejdzie. Kilka minut po 1szej staję przed schroniskiem.
Uff, euforia, rekord życiowy przejścia tego odcinka i stan przed zawałowy w jednym! Rzeczywiście ludzi sporo, trochę rowerzystów, rodzinki z dziećmi, jak to w niedzielę... Padam na ławkę i czekam na Gosia3ka. Po 10-ciu minutach wynurza się z lasu...
Tu koniec mojej części. Co działo się dalej i jak wyglądała poranna połowa trasy Gosia3ka, musimy poczekać na konsultacje, gdyż jak stwierdziła - w razie potrzeby utłucze...
CDN