Ponieważ nastała już kalendarzowa wiosna, postanowiłem otworzyć nowy wątek. Zapraszam wszystkich którzy będą przemierzali wiosenne górskie szlaki do przedstawiania tutaj swoich relacji...
Dla tych którym uda się jeszcze odnaleźć zimę w górach pozostawiłem otwarty zimowy wątek tj, "Zimowo... czyli pomiędzy zaspami i lawinami".
A już za chwilkę będzie tutaj pierwsza relacja

to ja juz czekam z niecierpliwościa Pedro

i mam nadzieje ze duzo fotek przygotowałes

Sobotni marcowy poranek przywitałem w autobusie. Przez szybę widziałem jak mijam kolejne znane mi zakręty. Na horyzoncie raz po raz pojawiały się coraz to nowe i wyższe wzniesienia. Pogoda zdawała się być rewelacyjną - słońce i ciepło, po prostu typowy wiosenny dzień.
W Nowym Sączu przesiadam się do autobusu w stronę Rytra, a na miejscu wysiadam o godzinie 11.30 w południe. Przede mną jawi się perspektywa dwudniowej wędrówki górskimi szlakami...
Ruiny zamku górujące nad miejscowością, nie obudzone po zimie lasy porastające zbocza górskie, a także blask słońca odbijany w wodach Popradu przez który właśnie przechodzę. Tak zostałem powitany przez Beskid Sądecki, wkraczając na czerwono znakowany szlak.
Ochoczym marszem sprawiam, że domy i cywilizacja szybko pozostają poniżej mnie. Przede mną górska, leśna ścieżka i tylko się zastanawiam co się stało z zimą której przyjechałem tu szukać. Nastawiony na biel śniegu, znajduję w zamian kwitnące na szlaku kwiaty. Trudno jednak narzekać, przecież i tak jest pięknie.
Śnieg jednak wkrótce się pojawia, aczkolwiek topniejący i nie tworzący zwartej pokrywy śnieżnej tworzy spore błoto na szlaku. Na dość stromym podejściu i wąskiej ścieżce stanowi więc śliską warstwę, której pokonanie wymaga sporej uwagi, a kijki wydają się być niezwykle pomocne.
Pierwszy punkt widokowy, pierwsza hala. Jest jakby chłodniej, pojawia się wiatr. Może niebyt silny ale za to chłodny... Zerkam za siebie gdzie dość niepokojąco wyglądają chmury zebrane nad pasmem Radziejowej. Oj chyba będzie niedługo padało myślę sobie. Widoczność zaczyna się pogarszać, chwilami wydaje mi się, że spadają na mnie pierwsze krople deszczu... Ogólnie jednak szlak jawi mi się jako bardzo przyjemny, widokowy i cichy... czyli taki jakiego szukałem.
Jako charakterystyczne punkty mijam połączenia z innymi szlakami, a wkrótce powitany przez głośne i groźne poszczekiwanie sporych rozmiarów psa, trafiam do schroniska prywatnego "Cyrla". Krótka przerwa w wędrówce, jakiś ciepły posiłek... czas ruszać dalej póki jeszcze nie pada. To zaś wydaje się być jedynie kwestią czasu.
Najbliższy cel to Hala Łabowska. Szlak teraz raz po raz podnosi się i opada, zapobiegając skutecznie monotonii i choć to trochę męczące to jednak różnice wysokości, które się zdobywa i traci nie są zbyt duże. Dodatkowo mija się wiele hal i punktów widokowych i choć jak już wspomniałem widoczność jest mocno ograniczona, to mam jednak wewnętrzne przekonanie. Warto było przyjechać.
Na szlaku mogę powiedzieć panuje przedwiośnie, raz idę po rozmokłym śniegu w innych miejscach po suchej ziemi. Zieleni tu jednak jeszcze nie widać. Całość wraz z panującą pogodą stwarza klimat pewnej niezwykłej tajemniczości, która urzeka swym pięknem i prostotą. Oczarowanie to nie znika nawet w momencie pojawienia się pierwszych kropel deszczu, które dopadają mnie tuż przed Halą Pisaną.
Od teraz co chwilę zakładam kaptur bądź go ściągam. Sam nie jestem do końca przekonany czy to sam deszcz, czy deszcz ze śniegiem. Chwilami mocniejszy, chwilami słabszy, tak bawiąc się ze mną nie zraża mnie jednak do czerpania przyjemności z dzisiejszej wędrówki. Tutaj też spotykam dwóch turystów na szlaku, którzy robiąc sobie przerwę popijają w najlepsze złocisty płyn z Żywca.
Przybliżając się do Hali Łabowskiej zaczyna przybywać śniegu. Choć śnieg nie jest głębszy niż do łydek, to jednak tworzy już zwartą pokrywę śnieżną. Z pewnej zadumy wyrywa mnie pozdrowienie zmierzającego w przeciwnym kierunku samotnego narciarza, który jak się później okazało był ostatnim człowiekiem którego spotkałem w dniu dzisiejszym na szlaku.
Kolejne hale pozostają za mną, mijam Wierch nad Kamieniem i żwawym krokiem zmierzam już do oczekiwanego przeze mnie niedalekiego schroniska. Niedaleko przed nim czeka mnie trochę podejścia, ale później zejście, i już jestem... Odsłania się budynek, jakby uśpiony na okres zimy, przed wejściem znajdują się spore hałdy śniegu obok których przechodzę aby wejść do środka.
Patrząc na zegarek waham się dość mocno, z chęcią poszedłbym dziś dalej do Bacówki nad Wierchomlą ale czas... jest już po 16.00, a to daje dużo do myślenia. Przeciwko kontynuacji wędrówki przemawia fakt, że w tym regionie jestem pierwszy raz, a w dodatku pada deszcz i jest ryzyko wejścia w chmury. Przy żurku na jadalni schroniska, dochodzę jednak do wniosku że idę dalej. Tak więc szybko się zbieram wychodzę na zewnątrz, zakładam kaptur i zostawiam za sobą budynek, aby na najbliższe prawie trzy godziny drogi wejść w gęsty las.
Deszcz zaczyna przybierać na sile. Odgłosy spadających kropli na zeszłoroczne liście tworzą dość posępny, choć jak dla mnie i tak specyficznie przyjemny klimat marszu... Krok po kroku przemierzam leśne przestrzenie aby w końcu zobaczyć przede mną lesisty wierzchołek wyłaniający się gdzieś z szarzyzny chmur, czyli prawdopodobnie Runek. O ile wcześniejsza droga pozbawiona była w dużej części śniegu, to tutaj zaczęło go przybywać, a na podejściu pod szczytem zaczął nawet w sporym stopniu utrudniać moją dalszą wędrówkę.
Tuż pod wierzchołkiem zaskakuje mnie pewne zdarzenie... Przestaje padać deszcz, a choć las nie pozwala na dogłębną ocenę zachmurzenia na niebie, to jednak wydaje mi się że chmury przeszły, tworząc późno popołudniowy ciemny błękit, czy też granat nieba. Tuż pod wierzchołkiem Runka odbijam na niebieski szlak. Zmrok jest już dość zaawansowany, wkrótce przechodzę tutejszą halę i na ostatnie kilkaset metrów zagłębiam się w las... Dosłownie chwilę później oglądam wyłaniające się zza zakrętu światła w oknach schroniska... a z tyłu niemal niewidoczne, choć dla mnie nie pozostawiające żadnych złudzeń że to są one - kontury ośnieżonych Tatr.
Otwieram drzwi, przekraczam próg schroniska. Bez żadnych wątpliwości da się wyczuć niezwykłą atmosferę turystyczną tego miejsca. W ciągu najbliższych godzin dochodzę do wniosku, że to jeden z najlepszych tego typu obiektów jaki odwiedziłem w swoim życiu. Po wieczorze spędzonym na głównej sali, czas przestawić zegarek, dzisiaj zmiana czasu, a jutro ciąg dalszy przygody z beskidzkimi szlakami.
Ranek przywitał mnie wczesno porannym słońcem wpadającym przez okno. Jak zwykle świadomość wymarszu w kierunku cywilizacji powodowała opieszałość w moich przygotowaniach do wyjścia. Dość krótka trasa nie była dzisiaj wymagająca, jednak musiałem zdążyć odpowiednio wcześnie na dół, gdzie miałem dość ograniczony wachlarz możliwości powrotu komunikacją publiczną. Musiałem być na dole wczesnym popołudniem.
Po śniadaniu kieruję się na znaną mi z wczoraj ścieżkę na Runek. Teraz wygląda to trochę inaczej. Okolica skąpana w słońcu, podczas gdy wczoraj mrok przysłaniał już co ciemniejsze i bardziej oddalone miejsca... Na drugim końcu hali ławeczka, siadam i delektuję się okolicą, może nie tyle widokami które stąd akurat są mocno przysłonięte, ale chwilą i spokojem. Obok mnie przechodzi jednak paru turystów, którzy podobnie jak ja nocowali w Bacówce nad Wierchomlą.
Czas leci, nie chce się wstawać. W końcu jednak podnoszę się i zagłębiam w las. Osiągając wierzchołek Runka nawet się nie zatrzymuję. Nie ma tu nic ciekawego. Kawałek dalej w prześwicie leśnym, czy też właściwie ponad młodnikiem dostrzegam wieżę przekaźnikową na szczycie Jaworzyny Krynickiej. Pomimo że tam zmierzam, brak już mi tego zapału. Jaworzyna Krynicka wiąże się niewątpliwie z dużą ilością turystów, narciarzy... Tak więc to teraz mam ostatnie chwile spokoju górskiego. Przygoda się kończy, choć do Krynicy zostało jeszcze parę kilometrów.
Po osiągnięciu wierzchołka zastaję to czego się spodziewałem - hałas i cywilizacja. Kilka budynków, hotel, restauracja. Zatrzymuje się tutaj może na dwie minuty, a następnie schodzę do schroniska pod Jaworzyną. O dziwo jestem tutaj sam, zamawiam placki po zbójnicku i choć są dość drogie to nawet smaczne i nieźle można podjeść.
Zejście do Krynicy jest także mało godne uwagi, choć co ciekawe szlak dwukrotnie przebiega w poprzek czynnego stoku narciarskiego. Im niżej tym śniegu mniej, zaczyna się błoto. Po godzinie 13.00 dochodzę do przystanku autobusowego skąd jadę na dworzec kończąc tę przygodę z Beskidem Sądeckim.
I jeszcze fotki z drugiego dnia:
"Ruiny zamku górujące nad miejscowością, nie obudzone po zimie lasy porastające zbocza górskie, a także blask słońca odbijany w wodach Popradu przez który właśnie przechodzę. Tak zostałem powitany przez Beskid Sądecki...."
zazdroszcze Pedro kazdego z tych widokow !!!!!!
ciekawa relacja i ten zurek... po dniu wedrowki nawet zurek staje sie krolewskim jadlem....ja tak mialam z jajecznica.
dobrze ze w miare dopisala Ci pogoda.
to prawda,po wedrowce w ciszy i spokoju,jedyne co przeszkadza to cywilizacja.......
Świetnie spędzony czas i ciekawie napisana relacja,z resztą jak zwykle

Zaczyna mi brakować takiej ciszy i spokoju,czasu spędzonego w oddali od wielkomiejskiej cywilizacji...

Fajny opis.Miło się wędrowało wirtualnie ,Szkoda ,że pogoda w sobotę nie dopisała .Ale i tak zdjęcia wyszły znakomicie .Ta skała -grzybek bardzo fotogeniczna

Gratuluję tej wyprawy i oderwania się choć na chwilę od cywilizacji
Miło relaksować się wieczorem przy takich wiosennych relacjach i kubku dziurawcowej herbatki

Bartku, masz talent do opisywania swoich odczuć i doznań turystycznych...

, a samotna wędrówka niewątpliwie wycisza i sprzyja takim przeżyciom. Tylko pozazdrościć wspaniale spędzonego czasu! Fotki wyśmienite! Najbardziej podoba mi się to zdjęcie z ośnieżonymi kępami trawy

.
ciekawa relacja i ten zurek... po dniu wedrowki nawet zurek staje sie krolewskim jadlem...
Ja żurek Śnieżko lubię także i na codzień 
dobrze ze w miare dopisala Ci pogoda.
No z tą pogodą to akurat może nie najlepiej było 
Bartku, bardzo ciekawa relacja, wspaniała odskocznia dla mnie po pracowitym dniu, tylko pozazdrościć tych samotnych chwil spędzonych w tak pięknym regionie
Wyjście naprzeciw przedwiosennym górom-nadzwyczaj udane.B.przyjemny opis wędrówki.Miło-choćby i na ten wirtualny sposób-doświadczać piękna Ziemi Sądeckiej.Dzięki za relację.
dzięki Pedro za relację

tego górskiego spokoju, choćby opisanego, było mi bardzo potrzeba

Dzięki wszystkim za miłe słowa skierowane w stronę relacji, a tym którzy jeszcze nie przeczytali życzę miłego czytania

.................................................................................
jak Ci fajnie Pedro było...
czytałam Twoja relację i byłam "tam" na szlakach które znam na pamięć, ale zawsze z radością odwiedzam...
miło się czyta o tak dobrze znanych i kochanych miejscach... zwłaszcza że opisujący jest bardziej obiektywny ode mnie jeżeli chodzi o BS
mijam Wierch nad Kamieniem
szkoda że nie poszedłeś na Czarcią Skałę... chociaż przy takiej pogodzie traci ona dużo ze swoich walorów (widokowych zwłaszcza)
Przy żurku na jadalni schroniska, dochodzę jednak do wniosku że idę dalej.
bo w Łabowskiej chyba już zapomnieli co znaczy "górska" atmosfera... takie fajne schronisko, w tak fajnym miejscu położone, a jednak... nie lubię 
Krok po kroku przemierzam leśne przestrzenie aby w końcu zobaczyć przede mną lesisty wierzchołek wyłaniający się gdzieś z szarzyzny chmur, czyli prawdopodobnie Runek.
tak, to był Runek 
Bez żadnych wątpliwości da się wyczuć niezwykłą atmosferę turystyczną tego miejsca. W ciągu najbliższych godzin dochodzę do wniosku, że to jeden z najlepszych tego typu obiektów jaki odwiedziłem w swoim życiu.
mówiłam Ci że w porównaniu Łabowska - Wierchomla... nie ma porównania 
aha - Spoko:
Ta skała -grzybek bardzo fotogeniczna
ta skałka to "sztandarowe" zdjęcie z okolic Krynicy . Znajduje się niedaleko Jaworzyny Krynickiej (jakieś 10 -20 min). Nazywa sie Diabelski Kamień. Nazwa, według legendy wiąże się z tym, że diabłowi nie podobało się wykorzystanie źródeł krynickich zdrojów mineralnych do leczenia ludzi. Postanowił je więc zatkać - do tego miał mu służyć ten kamień. Ale nie doniósł kamienia przed świtem (jak wiadomo w świetle słonecznym diabelstwo traci swą moc
) i upuścił kamień tam , gdzie się on teraz znajduje 
ale traci duuużo przez malunki markerem wykonane przez "pseudoturystów"