Spanie jak szybko się zaczęło tak szybko się skończyło. Od zaśnięcia minęło 7 godzin. Jest 4:00 rano. Wszyscy dookoła jeszcze śpią albo próbują spać. My jednak zbieramy się. Pakowanie i w drogę. Wschód słońca chcemy przywitać na Plosce. To z półtorej do dwóch godzin stąd. Tym bardziej licząc postój na śniadanie.
Na zewnątrz schodzimy po drabince. Zamykamy pokrywę włazu wejścia na poddasze. W oczy uderza od razu jak jasna jest to noc. Wyraźnie widać masywne, zaśnieżone zbocze i grzbiet podnoszący się w stronę Ostredoka. Na lewo od niego podnosi się zalesiony Ostry Wierch w postaci piramidki.
[
attachment=86672][
attachment=86673]
Rozpoczynamy wędrówkę po naszych wczorajszych śladach. Zmrożony śnieg dużo lepiej trzyma na powierzchni niż wczoraj za dnia. Zatrzymujemy się na pierwszym niewybitnym szczycie. Znajdująca się tutaj polana pozwala na dalekie widoki w kierunku wschodnim. Idealne miejsce na pierwsze "śniadanie".
Nie zostajemy tu jednak długo. Nie chcielibyśmy aby wczesna pobudka poszła na marne. Musimy zdążyć na wschód. Mijamy znane nam z wczoraj odcinki... Kilka polan, zaśnieżony las, parę zejść i podejść. Choć teraz tendencja szlaku jest zdecydowanie bardziej w dół niż w górę. Ploskę widzimy z niemal każdej polany po drodze.
Jak to zwykle w górach, żeby rozpocząć kolejne podejście trzeba najpierw zejść w dół. Trochę metrów tracimy zatem. Co zrobić, takie hobby
Po dojściu na najniższą przełęcz uderza w nas wiatr. Nie jest on może bardzo silny, nie utrudnia chodzenia. Sprawia jednak, że od razu zakładam kominiarkę i kaptur na głowę oraz dodatkową warstwę ubrania. Teraz zaczynamy dość długie podejście. Idzie nam nawet dość sprawnie.
Docieramy na Ploskę. Rozpoczyna się jakiś pierwszy niewyraźny brzask na wschodzie. Znów jesteśmy za wcześnie. Podobnie jak wczoraj przed zachodem. Z pewnością zatem wymarzniemy. Ten kto był na Ploskiej wie, że poszukiwanie tam strony zawietrznej to jak poszukiwanie krokusów w styczniu na Polanie Chochołowskiej.
[
attachment=86674]
Widoki jednak ujmują. Oprócz świetnej widoczności i iście zimowych scenerii, dodatkowy seans zapewniają mgły płynące z dolin na grzbiety. To oczywiście nie koniec ich wędrówki, bo po drugiej stronie gwałtownie opadają kierując się w stronę kolejnych dolin i kolejnych szczytów. Jest jednak i minus tego zjawiska. Widać, że mgły stale podnoszą swój pułap. Niedługo zatem mogą wtargnąć i na nasz wierzchołek. Czyżby miały nam odwołać dzisiejszy wschód słońca?
[
attachment=86675][
attachment=86676][
attachment=86677]
Na szczycie jesteśmy sami. Nie widać aby ktoś tutaj podchodził. Wydaje się natomiast, że ktoś jest na oddalonym kilka kilometrów dalej Rakytovie. To tam zauważyliśmy światełko czołówki.
Z zimna rozpoczynamy uprawianie intensywnej wędrówki po szczytowej, rozległej kopule. Jak później dowiaduję się z zapisów GPS, robię na szczycie dodatkowe półtora kilometra dystansu. Dzięki temu robi się trochę cieplej.
Robi się też coraz to jaśniej. Zgodnie z obawami, chwilami mgły zasnuwają nasz wierzchołek. Po chwili odsłaniają widoki po to, by później przykryć nas na jeszcze dłużej. Kiedy ten wschód? Już wiemy, że będzie nieco opóźniony. Słońce będzie się musiało podnieść na tyle, żeby wychylić się zza grzbietu Wielkiej Chochuli, choć na szczęście odległej. Czekamy...
Ponownie rozpoczyna się walka z aparatem. Szybkie wyciągnięcie dłoni z rękawicy, zdjęcie lub krótka seria zdjęć i szybkie jej schowanie z powrotem. Trudno mi ocenić jaka była temperatura odczuwalna ale obstawiałbym, że minus kilkanaście. Mijają długie chwile. Musiałbym dopisać jeszcze kolejne kilka akapitów żeby oddać jak bardzo ciągnął się nam czas na tym szczycie... Ze względu na zimno i brak istotnego ruchu oczywiście. Wiem jednak, że później takie chwile wspomina się z wielkim sentymentem.
[
attachment=86678][
attachment=86679][
attachment=86680]
Po około 70 minutach oczekiwania na wierzchołku, widzimy wreszcie fragment słońca na horyzoncie. Teraz już szybko idzie. Za chwilę jest cała kula. Pomarańczowe barwy to jednak nie tylko słońce ale i pobliskie szczyty i podświetlone na pomarańczowo mgły. A te w dalszym ciągu dość intensywnie przemieszczają się pomiędzy dolinami. Większość spektaklu dane jest nam oglądnąć.
[
attachment=86681][
attachment=86682][
attachment=86683][
attachment=86684][
attachment=86685]
Kiedy już kula ewidentnie wznosi się ponad wspomnianą Wielką Chochulę, zbieramy się w dalszą drogę. Idziemy się ogrzać do Schroniska pod Boryszowem. Schodząc ze szczytu czuję, że wiatr wzmaga się coraz to bardziej. To na dziś wieczór i noc zapowiadana jest kulminacja siły wiatru. Kilkanaście godzin później na Kasprowym porywy sięgają 180 km/h.
[
attachment=86686][
attachment=86687][
attachment=86688]
Robi się dzień. Ludzi spotykamy jednak dopiero przy samym schronisku. Wchodzimy do środka. Tutaj planujemy zjeść już takie normalne śniadanie. Kuchnia mnie jednak rozczarowuje. Jedyne co mogą mi podać to kapuśniak. No nic, biorę. Kolejna osoba też jest niezadowolona. Chce napełnić wrzątkiem dwa litrowe termosy. Jest to możliwe za "jedyne" 8 Euro...
Po śniadaniu zbieramy się w dalszą drogę. Planujemy wejść na pobliski Boryszow. Szybkie podejście dość stromym grzbietem i zboczem. Śniegu jest tu całkiem sporo. Wiatr w dalszym ciągu się wzmaga. Widoki już nie imponują tak jak wczoraj. Przejrzystość znacznie się pogorszyła.
[
attachment=86689][
attachment=86690]
Po dość szybkich zdjęciach na szczycie, zakładamy raki i schodzimy w dół. Przy tym nastromieniu i w tym śniegu, dają one dużo większą kontrolę nad kolejnymi krokami. W niecałą godzinę jesteśmy z powrotem przy schronisku. Osłonięci od wiatru siadamy chwilę na pobliskiej ławie. Jakiś sprite i czas wracać w stronę samochodu.
[
attachment=86691][
attachment=86692]
Po zejściu na przełęcz pod schroniskiem rozpoczynamy trzecie podejście od trzeciej strony na Ploską. Taki hat-trick

Teraz wiatr powoduje już zadymki śnieżne w pobliżu grzbietu przenosząc śnieg ze strony nawietrznej na zawietrzną. Na Ploskiej podejmujemy decyzję co do dalszego planu. W warunkach pogarszającej się przejrzystości powietrza postanawiamy zejść tak, jak tu wczoraj weszliśmy. Na Rakytov jest za daleko aby wrócić o sensownej godzinie do Rzeszowa. Pośrednia opcja - czyli tylko za Czarny Kamień spowoduje, że będziemy mieli później sporo kilometrów asfaltu, a nowych widoków nie za wiele.
[
attachment=86693]
Schodzi się szybko. Widać, że słońce od wczoraj "pomogło zrzucić" śnieg z wielu świerków. Na jednej z niższych polan robimy sobie ostatni, może z 15 minutowy postój i relaks. W panoramie stąd dominuje głównie nasz wczorajszy Ostredok. Sporo już oddalony od nas. Przed oczami pojawiają się obrazki z wczorajszego zachodu, wędrówki przy pełni księżyca, noclegu w szałasie czy dzisiejszego oczekiwania na wschód słońca.
[
attachment=86694]
Schodzimy dalej w stronę wioski. Na ostatnim odcinku gwałtownie spada ilość śniegu. Przy samochodzie jesteśmy o 13.30. Z jednej strony wcześnie ale dla nas to już 9,5 godziny od pobudki. Teraz przed nami dość długi powrót. Z obiadem i postojem w korkach, do Rzeszowa dojeżdżam dopiero coś około 20.00. Podsumowując był to świetny wyjazd. Oby takich jak najwięcej.
----
Do zobaczenia na górskich ścieżkach!